piątek, 16 lipca 2021

WZROK STWÓRCY

 


WZROK  STWÓRCY

 

           Gołąbki. Właściciel Grabkowa, tutejszego majątku pan Władysław Grabski w 1923 r. zostaje premierem i ministrem skarbu nowo odrodzonej Polski, zaczynając erę najlepszych, najsprawiedliwszych rządów w dziejach narodu polskiego. Od tego czasu Gołąbki stają się znane wśród elity rządzącej i intelektualnej okresu międzywojennego. Kiedy do skromnego domu Grabskich zaczyna przybywać coraz więcej znakomitych gości, właściciel majątku buduje za własne pieniądze utwardzone drogi dojazdowe. Jest to ogromny wysiłek finansowy, toteż pan Grabski wzdłuż nowo wybudowanych dróg sprzedaje działki budowlane. Tak powstaje sieć ulic i nowa podstołeczna osada.

         Łatwy dojazd, świeże powietrze i cisza przyciągały tu ludzi. Rok po roku pola uprawne zamieniały się w kwitnące ogrody, gdzie słychać było śpiew niezliczonych ptaków, a pośród zieleni i kwiatów kryły się domki i urocze wille. Dla warszawiaków, których kilkunastominutowa jazda pociągiem dzieliła od Gołąbek, osada jawiła się jako oaza spokoju. Przyjeżdżano więc tu na spacery.

         Po wyjściu ze stacji przybysz wchodził w piękną aleję lipową. Szedł pod równym, półkolistym sklepieniem konarów, gałęzi i liści, jak pod wspaniałym, zielonym baldachimem. Później mógł skręcić w Topolową, a następnie w lewo, w Klonową, gdzie wśród  konarów starych, pięknych drzew uwijały się wiewiórki. Rude, wesołe zwierzątka nie bały się ludzi. W rozłożystych koronach klonów prawie zawsze słychać było stukanie dzięcioła, a czasem można było dokładniej przyjrzeć się pracowitemu ptaszkowi w czerwonym berecie.

          Przyjezdny chwilę podziwiał dorodne, piękne sosny i srebrzyste świerki skrywające stary dom pani Sulimirskiej, po czym maszerował dalej zmierzając do małego placyku będącego rozwidleniem kilku uroczych letnią porą uliczek. To centrum Gołąbek. Sklep, nieopodal poczta, maleńka przychodnia. Stąd już można było dostrzec wśród jesionów niską wieżyczkę kościoła. Był to w gruncie rzeczy drewniany barak z dobudowanymi nawami bocznymi, stanowiący jednak ośrodek intensywnego życia religijnego.

           W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych kościół był jedynym miejscem, gdzie można było spotkać prawie wszystkich mieszkańców. Będąc w cielęcym wieku, rzadko wchodziłem do środka. Wraz z grupką wyrostków stawałem przy wejściu głównym, skąd czasem można było się urwać na papieroska. ale to już później, bo będąc brzdącem zawsze podchodziłem bliżej ołtarza z dużym obrazem Chrystusa ukrzyżowanego, pędzla pani Zofii Grabskiej, córki premiera. Mnie jednak bardziej utkwiło w pamięci niewielkie malowidło przedstawiające wizerunek Pana Boga. Długie, siwe włosy, takaż sama broda i groźny, świdrujący wzrok Najwyższego, patrzącego z przestrogą na grzeszników.

          Miałem może siedem, osiem lat, gdy z okazji święta czy odpustu, przy świątyni ustawiono kram z pączkami i pyszną oranżadą. Rano nie zdążyłem zjeść śniadania, a pragnienie dokuczało bardzo. Upał był nieznośny. Tej niedzieli dostałem pięć złotych na tacę. Od początku mszy nie interesowało mnie kazanie, ani głupie miny strojone przez rówieśników. Oglądałem tylko aluminiową pięciozłotówkę z rybakiem na awersie i toczyłem z sobą największą w dotychczasowym życiu wewnętrzną walkę. Z jednej strony wielkie łakomstwo, a może nawet głos rozsądku podpowiadał, aby wyjść z kościoła i pochłonąć nadziewanego marmoladą pączka. Zdałem sobie jednak sprawę, że byłby to zły uczynek. Już czułem orzeźwiający smak oranżady, przynoszącej ulgę spieczonym ustom, gdy pomyślałem, że ognie piekielne przynosić muszą jeszcze większe pragnienie. Czas jakby się zatrzymał. Nie wiem, ile razy obróciłem w spoconych rękach monetę. Znowu czuję słodycz lukru na świeżutkim pączku i znowu chłodny, gazowany płyn spływa do żołądka. Im bardziej działa wyobraźnia, tym większy jest żar pragnienia. i właśnie wtedy, gdy miałem przeżegnać się i wyjść nie zważając na brzemię grzechu, moje oczy napotkały przenikliwy wzrok Stwórcy z pięknego obrazu. Struchlałem. Patrzył na mnie z bijącej poświaty wśród chmur i wiedział o wszystkim. Byłem przekonany, że Pan zmarszczył czoło, że Jego oczy wyrażają gniew i potępienie. Nogi ugięły mi się w kolanach ze strachu i stało się najgorsze. Oto z moich rąk wypadł ten nieszczęsny krążek, który omal nie doprowadził do zguby duszy mojej. Moneta z brzękiem potoczyła się gdzieś między butami wiernych i znikła z pola widzenia. W tym czasie ksiądz ruszył z tacą zbierając ofiarę.

           W moich oczach pojawiły się łzy, później rozpłakałem się na dobre. Jakaś pani zapytała o powód mojego nieszczęścia. Zrobiło się zamieszanie. I wreszcie, kiedy proboszcz znalazł się tuż obok, ktoś podniósł mój pieniążek i podał. Szczęśliwy położyłem „rybaka” na tacy, a duchowny otarł moje łzy i czule pogładził po czuprynie.

             Popatrzyłem na obraz. Stwórca miał już oczy łagodne, przepełnione wielką, Boską miłością. Chyba się uśmiechnął. Wygrałem.

 

Dyżurny Psychiatra Kraju,

Cezary Piotr Tarkowski

WAKACYJNE MARZENIA

 


WAKACYJNE  MARZENIA

 

Każdy cieszy się z nas na to,

że nadeszło wreszcie lato.

I radują się też szkraby –

to początek wielkiej laby!

Już wakacje – czas przygody –

życzę wszystkim więc pogody.

 

Maciek jedzie nad jezioro,

gdzie żaglówek pływa sporo.

Tutaj wraz ze swoim tatą,

pod żaglami spędzą lato.

 

Maciuś choć jest jeszcze kajtkiem,

na żaglówce będzie majtkiem.

Jest dla chłopca szczytem marzeń,

aby zostać wnet żeglarzem.

 

Ania będzie w pięknych lasach

u rodziny, jak na wczasach.

Las jest bardzo malowniczy,

a jej wujek jest leśniczym.

 

Ania marzy o jagodach

i rozlicznych tam przygodach.

Będzie chodzić na wycieczki

wzdłuż przepięknej, leśnej rzeczki.

 

Adaś jedzie z rodzicami,

by zachwycać się Tatrami.

To taternik jest morowy,

chce wejść nawet na Kasprowy!

 

Gratka to nie byle jaka,

by zobaczyć tam świstaka;

lecz marzeniem jest Adasia –

spotkać w Tatrach gdzieś harnasia.

 

Magda spędzi lato skromniej –

jedzie z dziećmi na kolonie.

Te kolonie są w Niechorzu –

będą kąpać się tam w morzu.

 

Madzia marzy już o plaży,

pragnie się na słońcu prażyć.

Gdy zabraknie słonka blasku,

to zbuduje zamek z piasku.

 

Grześ wakacje spędzi w domu.

Czasem marzy po kryjomu,

by wyjechać sobie gdzieś,

lecz jest piękna jego wieś.

 

W żniwa będzie bardzo fajnie,

jeździć z tatą na kombajnie.

Można również godzinami,

pływać w stawie z chłopakami.

 

Już wakacje są za pasem.

Uważajcie wy tymczasem,

bo też w miejscach dla was nowych –

łatwo ulec wypadkowi…

I nie wchodźcie bez opieki

do jeziora i do rzeki!

 

Cezary Piotr Tarkowski

 

 

 

czwartek, 1 lipca 2021

PRZYSŁOWIE - NIE SUKNIA ZDOBI CZŁOWIEKA

 

PRZYSŁOWIE: „NIE  SUKNIA  ZDOBI CZŁOWIEKA”

ZATEM CO ZDOBI CZŁOWIEKA (KOBIETĘ)? BO CHŁOP W SUKNIACH NIE CHODZI, CHYBA ŻE ISLAMISTA TRANSWESTYTA

W Augustowie, pewna dama,

była bardzo podziwiana.

Absolwentką jest Sorbony,

zna języki, ma dyplomy;

jest też młoda, pełna cnoty,

miała inne też przymioty.

 

Ludzie mówią: Dość bogata,

bo nad Neckiem własna chata,

na paluszkach trzy brylanty

i samochód ma galanty.

 

 Jednak w całej tej mieścinie,

z elegancji dama słynie

i wygląda jak ta lala –

jak wyjęta wprost… z żurnala:

Długie suknie, w tym balowe,

piękne futro sobolowe,

i garsonki, i żakiety –

choć w nich gorzej jej – niestety.

No i dodać jeszcze muszę –

miała piękne kapelusze.

A to wszystko jest od Diora,

(tego mody kreatora).

Dama zawsze jest w szpileczkach –

już wspomniałem – jak laleczka.

 

Zawsze szczelnie okutana –

skryte uda i kolana.

Ani z dala, ni w pobliżu,

nikt nie widział jej w negliżu.

Mimo wielkiej swej kultury,

nie zna z męskiej nic natury.

 

Żyje jakby zakonnica,

bo to nie jest latawica.

- Ale któżby to doceniał?

Więc nie miała powodzenia…

 

Pytasz:- jakie tego są przyczyny,

że nikt nie chce tej dziewczyny?

 

Z wyjaśnieniem już nie zwlekam:

- To nie szata zdobi człeka!

 

W takim razie, co tu robić,

co człowieka może zdobić?

 

Na pytanie wnet odpowiem:

- Otóż w pięknym Augustowie,

( a to miasto to letnisko) –

jest nad Neckiem kąpielisko.

 

Kiedyś tutaj, w środku lata,

przyjechała małolata.

Męska część wiec Augustowa,

jest ciekawa, bo twarz nowa.

Widać z dala: Mała kotka –

słodka również to idiotka.

 

Dziewczę poszło nad jezioro,

gdzie tych panów było sporo.

Już nad Neckiem się plażuje,

Chłopcom ciałko prezentuje.

 

Ubiór skąpy, bo majteczki

(skrzyżowane dwa sznureczki),

okulary, klipsy z miedzi

i na kocu sobie siedzi.

Więcej z ciuchów nie ma nic,

w słońcu pręży jędrny cyc.

 

Siedzi sobie tak nad Neckiem…

Baby wrzeszczą:- załóż kieckę!

Ale panów, całe sznury,

wnet ruszyło doń w konkury.

 

Każdy patrzy, każdy marzy –

jakież pyszne krajobrazy!

Każdy mlaska i się ślini –

(chyba mamy coś ze świni)!

Piękniejszego nic tu nie ma –

wynurzyła się syrena?

 

Piękna tutaj nie zaprzeczy,

nawet babsko, co tak skrzeczy.

Krew nie woda, krew buzuje;

patrzę również, kombinuję…

 

Nagle wrzeszczę: - eureka!

- Wiesz co zdobi nam człowieka?

Odpowiadam Wam już na to:

- Człeka zdobi, co pod szatą!

 

              Wierszyk jakby na sezon ogórkowy, ale obejrzałem sobie wczoraj zdjęcia, które jakby ten sezon przybliżyły, wyobraźnię rozpaliły. Mimo to, przysłowia są jednak mądrością narodów.

 

Dyżurny Psychiatra Kraju,

Cezary Piotr Tarkowski

PCHŁA TURYSTKA

    PCHŁA  TURYSTKA   W Sandomierzu pchła mieszkała. Kiedyś sobie pomyślała, że jej wcale nie zaszkodzi, gdy odwiedzi ciotkę w Ł...