czwartek, 18 kwietnia 2024

STARUSZKA I LEŚNA KAPLICZKA

 


STARUSZKA I LEŚNA KAPLICZKA

 

          Nareszcie wiosna. Świat budzi się do życia tryskając zielenią, cudownymi kolorami kwiecia, radosnym nawoływaniem naszych skrzydlatych przyjaciół.

          Któregoś dnia obudziłem się o świcie. Zacząłem mimowolnie obserwować uwijające się ptactwo, wyglądając z okna swojej ponurej nory, hałaśliwego betonowego blokowiska. Oto rząd kasztanowców na skrawku zieleni, jaki gminni łapówkarze zapomnieli zamienić na parking. Mimo ekstremalnych warunków, jakie stworzył tu człowiek dla wszelkich form życia za wyjątkiem szczurów, robactwa i wirusów chorobotwórczych, to dostrzegłem potęgę przyrody. – Jakże wszystko chce żyć! Zdawałoby się trwale zadeptane trawy kiełkują i śmiało pną do góry. Drzewa oddychające smrodem spalin, pijące niezwykle zasoloną wodę z zatrutej ponad wszelkie wyobrażenie gleby, znowu zielenią listeczkami. No i te ptaki. Wścibskie, wesołe, ruchliwe – jakże obojętne wobec nieustannego rumoru ulicy i wszelkich zagrożeń wielkiego miasta, będącego nierozerwalnym elementem cywilizacji śmierci.

          Dość długo obserwowałem parę niezwykle sympatycznych kosów biegających pod oknem. Słońce w tym czasie z ogromnej czerwonej kuli zamieniło się w ognistą, promienną, ogrzewającą wszystko energię. Jako boskie narzędzie dające i podtrzymujące życie, obdarzyło mnie zdawałoby się niczym nieuzasadnioną nadzieją. I nagle poczułem nostalgię za lasem, za polami i łąkami, za przestrzenią i niebem błękitnym – za tym, co boskie. Bo wielkie aglomeracje zawierają elementy duszy szatana. Natura zaś jest zwierciadłem Boga. I też wszystko co naturalne jest boskie.

          Szybko zrobiłem kanapki. Gotowane jajko, chleb z serem, termos z herbatą. Nawet nie wiem, kiedy znalazłem się w kolejce elektrycznej i gnałem w kierunku Skierniewic. Wysiadłem za Żyrardowem i hajda prosto w knieje.

          Od razu serce zaczęło bić radośniej. – Jakże piękny jest las! Jakże tu wspaniałe powietrze i zieleń i boska muzyka z dźwięków natury. Jakże tu doskonale wypoczywa skołatany umysł bombardowany w mieście złymi wiadomościami, terrorem ekonomicznym, powszechnym chamstwem i agresją ludzi, którzy zapomnieli o naukach Chrystusa.

          Teraz szedłem sobie leśnymi duktami, ścieżynami wśród dywanów drobnego, białego leśnego kwiecia, zasłuchany w cudowny koncert ptactwa, owadów, rechotu żab i lekkiego szumu dopiero co wykształtowanych liści, lśniących teraz świeżą zielenią w promieniach słońca.

          Lecz nawet tu, kiedy wychodziłem na pustą przestrzeń między połaciami lasu i mijałem wyludnione, zamordowane przez liberalne rządy wioski, powracało przygnębienie. Wieś Smolarnia. Tu jeszcze niedawno tętniło życie. Pełno zwierząt i ptactwa domowego, radosnych dzieciaków, gromadka ludzi wokół sklepu. Teraz cisza. Okna sklepu i okolicznych domostw pozabijane deskami. Może trzy domy zamieszkałe, reszta zabudowań idzie w ruinę. W innych wioskach podobnie. Coraz więcej ugorów. I tylko gdzieś terkoce jeden rozklekotany traktor, na którym siedzi siwy, przygarbiony staruszek, który jak prawdziwy kapitan nie chce opuścić tonącego okrętu.

          Wreszcie zmęczony usiadłem na skraju lasu, gdzie leżało kilka ściętych i okorowanych świerków, aby się posilić i odpocząć. W pobliżu, na skrzyżowaniu leśnego duktu z polną drogą, na skraju zagajnika, stoi nieduża, skromna kapliczka.

          Kiedy kończyłem jedzenie, do kapliczki podeszła staruszka w zniszczonej, połatanej spódnicy zakrywającej trzewiki pamiętające Gierka. I choć było ciepło, babina okutana w dziurawy sweterek i wiekowy serdaczek.

          - Jaka ona biedna – pomyślałem.

          Babunia żwawo wzięła się do roboty. Zamieniła zazieleniony słoik ze zwiędniętymi kwiatami na czysty, wypełniony wspaniałym bukietem. Szybko posprzątała wokół kapliczki, a po skończonej robocie usiadła na pniaku i zaczęła pojadać suchą bułkę. – Jaka ona biedna – pomyślałem znowu ze współczuciem. Ale w tym momencie słońce przestało prażyć. Odruchowo spojrzałem na niebo, które pociemniało i dał się słyszeć grzmot. Zbliżała się pierwsza burza. Ponieważ byłem kilka kilometrów od stacji, a w pobliżu znajdowała się opuszczona stodoła, postanowiłem zostać i dalej obserwować babcię.

          Tymczasem staruszka dokończyła już jeść swoją bułkę, bacznie popatrzyła w niebo, uklękła i spokojnie zaczęła odmawiać różaniec. Czarna chmura zbliżała się coraz bardziej, wzmógł się wiatr, a ona spokojnie modliła się wpatrzona w figurkę Matki Boskiej, jakby nic się nie działo. W pewnym momencie, kiedy spadło na mnie kilkanaście ogromnych kropel deszczu, a z odległości 2 – 3 kilometrów widać było mglistą ścianę ulewy, miałem zamiar wiać do stodoły. Coś mnie jednak powstrzymało. – To był spokój tej starej kobiety. I nagle uprzytomniłem sobie, że ona się modli. A czemu ja tego nie robię? Ba, widząc kapliczkę, zapomniałem się nawet przeżegnać. Zrobiło mi się wstyd i natychmiast zacząłem naprawiać afront wobec Najświętszej Panienki.

          Po kilkunastu minutach wiadomo już było, że burza przeszła bokiem. Wyjrzało słońce, a na granatowej części nieba ukazała się cudowna, kolorowa tęcza. – Jakiż to był wspaniały prezent od Stwórcy!

          Wtedy staruszka wstała, odwróciła się i nasz wzrok się spotkał. – Szczęść Boże – wyjąkałem.

          - Bóg zapłać – odpowiedziała kobiecina i pomarszczona buzia rozpromieniała szczerbatym, ale jakże szczerym uśmiechem. – Wiedziałam, że ta burza tutaj nie dojdzie – odpowiedziała na zadane tylko w myślach pytanie i z wolna podreptała w kierunku wsi, na wprost rozpostartej przepięknej tęczy. A ja, kiedy odprowadziłem staruszkę wzrokiem i podziwiałem ją i niebiańskie zjawisko, przyszła odkrywcza myśl:

          - Jaka ta babina jest bogata! – Dopiero wobec cudu natury doznałem olśnienia.

          Cezary Piotr Tarkowski

 

PRZED TELEWIZOREM

 

PRZED  TELEWIZOREM

 

W zabytkowej kamieniczce,

w ciemnym lokum bo w piwniczce,

mieszka sobie młody szczurek.

To bywalec jest podwórek,

każdej starej kamienicy,

których nie brak w okolicy.

 

Ma tu szczurek swych przyjaciół,

choć na wroga też się naciął.

Mieszka tutaj kocur bury

i napada on na szczury.

 

Aby była równowaga,

to szczurkowi pies pomaga.

Piesek z kotem nie jest w zgodzie-

tak to bywa już w przyrodzie.

 

Azor mieszka ze swym panem,

razem dzielą tu mieszkanie.

Mały lokal, na parterze,

piesek wierny panu strzeże.

Azor bardzo lubi szczurka-

to koledzy są z podwórka.

 

Dziś braterstwa jest niewiele,

lecz prawdziwym przyjacielem

jest dla szczurka kos skrzydlaty.

Szczurek poznał go przed laty,

gdy jak byli całkiem mali-

przed kocurem się chowali.

Oni teraz zawsze razem,

są świadkami rożnych zdarzeń.

Różne maja też przygody

i są wzorem wielkiej zgody.

 

Dziś jak zawsze, pan z Azorem,

siądą przed telewizorem.

Pan popatrzy tylko trochę,

później zaśnie, bo jest…śpiochem.

Leżąc sobie na kanapie,

zawsze bardzo głośno chrapie.

 

Pies ma o tym kiepskie zdanie,

bo przeszkadza mu chrapanie

i wnet woła tutaj szczurka,

by ten przyszedł w mig z podwórka.

 

Szczur na taras się wdrapuje,

kos też zaraz przylatuje.

Kosa trzeba wykorzystać,

bo on dobrze umie gwizdać.

 

Nie na darmo to gwizdanie,

bo ucicha wnet chrapanie.

Wtedy chłopcy zasiadają,

herbatniki zajadają,

no i program po programie-

mają świetne oglądanie.

 

Czasem robią też psikusa-

do kawału jest pokusa,

gdy spod koca widać pięty.

Nie ma lepszej snadź zachęty,

by tu panu wąsikami,

podokuczać łaskotkami.

Wtedy z piętą pan ucieka,

ale szczurek też nie zwleka-

drugą pietę wnet łaskocze.

Druga noga już pod kocem,

lecz ta pierwsza jest od nowa,

do łaskotek znów gotowa.

Pan się wtedy bardzo trudzi,

ale nie chce się obudzić.

Chowa nogi swe pod kocem,

cicho sobie coś mamrocze.

Zdaje się, że w wielkiej wierze-

śni, że jedzie na rowerze!

 

I tak co dzień, do wieczora.

Lecz już późno, spać iść pora.

Już zwierzakom ciążą główki

i skończyły się kreskówki.

Już nie w myślach hocki klocki,

czas im życzyć…dobrej nocki!

 

Cezary Piotr Tarkowski

 

PCHŁA TURYSTKA

    PCHŁA  TURYSTKA   W Sandomierzu pchła mieszkała. Kiedyś sobie pomyślała, że jej wcale nie zaszkodzi, gdy odwiedzi ciotkę w Ł...