LEŚNY FESTIWAL
Przyjaciele
Każdy z nas jest już zmęczony,
życiem w świecie tak szalonym.
Jakże mało w nim miłości,
za to więcej nieprawości.
Świat zwariował, świat szaleje –
bardzo źle się na nim dzieje.
Wszyscy w świecie samoluby,
dążą wręcz do jego zguby.
Wypalone, martwe dusze –
tak określić sobków muszę.
Tylko cudny świat przyrody,
jest w harmonii, pełen zgody.
Żyjcie w zgodzie i w miłości –
niech w serduszkach pokój gości!
Więc umknijcie precz od waśni,
do lepszego świata baśni…
Mam więc dla Was baśń wesołą,
bo co śmieszne – dzieci wolą.
Komizm wielu w niej postaci,
baśń szczególnie tę wzbogaci.
W pewnym mieście na podwórkach,
spotkać można czasem Szczurka.
Kos z nim zawsze w parze biega,
bo to Szczurka jest kolega.
Ba, kolega – to niewiele,
bo to wielcy przyjaciele.
Z zewnątrz oni różni tacy,
lecz w przyjaźni – jak bliźniacy.
Tak więc obaj przyjaciele
(będzie o nich baśni wiele),
czasem, jeśli jest potrzeba,
dzielą się okruszkiem chleba.
Wszyscy w mieście ich tu znają,
choć nikt nie wie, gdzie mieszkają.
Ja Wam powiem w tajemnicy,
że mieszkali raz w piwnicy.
Gdy już lokal urządzili,
to się koty wprowadziły.
Dwa z nich czarne, jeden bury,
wciąż wszczynały awantury.
Trudno mieszkać z sąsiadami –
miałczącymi łobuzami.
Koty ciągle zęby szczerzą
i na grzbiecie kudły jeżą.
Rzekł raz Kos po awanturze:
- Nie wytrzymam ja tu dłużej.
Źle w piwnicy, drogi Szczurku,
burdy są też na podwórku.
Odparł Szczurek mu ponuro:
- Tutaj gorzej niż pod chmurą,
ale mam ja już na oku –
doskonałe dla nas lokum.
Obok parku jest ulica,
stoi przy niej kamienica.
Jest tam sklep telewizyjny,
a w nim szyb wentylacyjny.
To jest przewód z blach zrobiony,
pod sufitem powieszony.
Chociaż przeciąg jest w przewodzie,
nie ma mowy tam o chłodzie.
Tu w piwnicy czuć zgniliznę,
tam zaś mamy telewizję.
A więc, Kosie, moim zdaniem
urządzimy tam mieszkanie.
A gdy tydzień minął…
Chłopcy w sklepie już mieszkają
i od kotów spokój mają.
Z góry patrzą na sklep cały –
mają widok na regały.
Stoją tam telewizory,
których wybór jest tu spory.
Do sprzedaży przeznaczone,
toteż zawsze są włączone.
Teraz nasi przyjaciele,
oglądają filmów wiele.
Oglądają „Panoramę”,
a w niej fakty im nieznane.
Nie wiedzieli, że są wojny –
jaki świat jest niespokojny.
Co dzień pełno okrucieństwa,
katastrofy i nieszczęścia.
Kos był coraz bardziej smutny,
widząc ludzki świat okrutny.
Wreszcie stwierdził z przekonaniem,
trwożnie śledząc „Panoramę”:
- Ludzie gorsi są niż koty,
choć te koty – to niecnoty!
Szczurek także był nie w sosie,
więc powiedział: - Drogi Kosie,
może dobre to dla ludzi,
telewizja mnie już nudzi.
Nudne filmy każdej nocy,
coraz więcej w nich przemocy,
a komedię, gdy zobaczę –
zamiast śmiać się… zaraz płaczę.
Nawet wszystkie kabarety,
bardzo smutne są niestety…
Pomysł na festiwal
- Widać, ludzie to smutasy,
więc wyjedźmy w polskie lasy,
gdzie artystów są miliony,
a z nich każdy uzdolniony.
Mieszka w gniazdach moc śpiewaków –
całe chóry leśnych ptaków.
Są tam świetni gimnastycy,
doskonali wręcz muzycy
i aktorzy, akrobaci –
jednym słowem: sami chwaci!
Mamy chyba dość zapału,
do zrobienia festiwalu.
Krótka moja będzie mowa:
- Telewizja? – Niech się schowa!
Kos się zgodził z przyjacielem.
Pospieszyli więc w niedzielę
w leśne chaszcze i ostępy,
dostać zgodę na występy.
Bo też – jeśli ktoś nie wiedział –
musi zgoda być niedźwiedzia.
Pan prezydent leśnej głuszy
bardzo się pomysłem wzruszył.
- Ten wasz pomysł festiwalu
jest wspaniały w każdym calu.
Ma impreza wiele zalet,
lecz podstawa to… kabaret.
- Tak więc każdy w zwierząt tłumie
niech pokaże, co też umie.
Dziś ogłaszam „Festyn zgody”.
Będzie konkurs i nagrody.
A na koniec festiwalu
zatańczymy też na balu!
- Wszyscy mają tu zadanie:
wielka gala na polanie,
już za tydzień, pod dębami.
Amfiteatr zróbcie sami,
bo jest bardzo pożytecznie,
by udzielać się społecznie!
- Najważniejsza teraz sprawa:
tutaj musi być ustawa!
§1
„Kto z natury bywa zły,
musi schować swoje kły.
Niech się nikt nie waży
dąsać –
nawet pchły nie mogą
kąsać!”
§2
„Kto drapieżcą jest
ponurym,
niech obgryzie swe
pazury.
W puszczy wszyscy mają
prawo,
by nacieszyć się zabawą!”
- Zaraz dajcie mi
jelenia,
by rozwiesił
obwieszczenia.
Niech dyżurne cztery
szpaki
powiadomią te zwierzaki,
które – jak wieść gminna
niesie –
nie mieszkały nigdy w
lesie!
Poszła wieść w bór lotem
strzały,
każdy zwierzak – duży,
mały,
festiwalem zachwycony,
jest dziś bardzo
podniecony.
Wielki zapał jest w
zwierzętach –
wszystkie mówią o
występach.
Każdy chciałby coś
pokazać,
lub humorem się wykazać.
Próby i przygotowania
- Może by, w przypływie
weny,
wiersz wygłosić z leśnej
sceny?
Albo – państwo niech
pozwolą –
pięknie pieśń zaśpiewać
solo?
Do wieczora tak w
niedzielę
rozprawiało zwierząt
wiele.
W poniedziałek, przed
świtaniem –
słowik zaczął swe
kląskanie.
Chwilę później już
zaczyna,
śpiewać inna też
ptaszyna.
A o brzasku, jak do
wtóru,
brzmi melodią kilka
chórów.
Ptaki śpiewać mogą stale
i bez próby doskonale.
Za to pszczoły dźwięcznie
bzycząc,
na kwiatuszkach sambę
ćwiczą.
Taniec ten karnawałowy,
jest dla pszczółek
całkiem nowy.
Każdy dzisiaj pilnie
ćwiczy,
nawet w gąszczu wilk
skowyczy.
Chce wystąpić z
recitalem,
chociaż głosu nie ma
wcale.
Bąk do osy cicho szepnął:
- Słoń na ucho mu
nadepnął. –
Wilk już wyje od godziny.
Wypił jajek dwa tuziny,
by poprawić głosu
brzmienie.
To nie śpiew, lecz
zawodzenie!
Czy nie słyszy on sam
siebie?
Tak się śpiewa na
pogrzebie!
Każda dziupla, każda nora
–
miejscem próby do
wieczora.
A gdy nocą wzeszły
gwiazdy,
to zmęczony zasnął każdy.
Tylko sowa pohukuje,
księżycowi deklamuje
piękny wierszyk o miłości.
Puchacz pucha aż z
zazdrości,
bo on, owszem, wiersze
lubi
lecz puchacza… trema
gubi.
A tymczasem… Na polanie…
W poniedziałek na polanie
wnet powstało
rusztowanie.
Uwijały się tu bobry –
każdy bóbr jest majstrem
dobrym.
Szybko cięły siekaczami
grube belki, jak
piłami.
Już dzik ryje jak najęty,
bo we wtorek –
fundamenty.
W środę już do
wykończenia
była z drewna leśna
scena.
Bóbr jest cieślą
doskonałym,
bardzo zdolnym, chociaż
małym,
więc już w czwartek jest
gotowa
piękna muszla koncertowa.
Kos ze Szczurkiem
doradzają,
bo na rzeczy też się
znają.
Szczurek mieszkał kiedyś
sobie
w teatralnej garderobie.
Ważna teraz jest kurtyna,
pająk tkać ją już
zaczyna.
Dały jedwab jedwabniki,
są kokonów… trzy koszyki.
Dwie wiewiórki bardzo
zwinne,
w pracy udział wzięły
czynnie.
Porobiły dekoracje,
które wzbudzą wręcz
sensację.
W piątek - wszystkim na
uciechę –
zawieszono wreszcie
wiechę.
Wielkich dzieł się
dokonuje,
kiedy zgodnie ktoś
pracuje!
Kos nie myli się w
rachubach,
gdyż w sobotę była próba.
Jako wielki pan maestro,
ćwiczy lis ze swą
orkiestrą.
Gra w orkiestrze, na
organach
mysz kościelna –
wszystkim znana.
Na swej harfie pająk
ćwiczy,
struny uplótł z własnych
nici.
Ryś – solista w puszczy
słynie,
pięknie gra na
mandolinie.
Wszystkich teraz nie wymienię,
bo lis zjawił się na
scenie.
Stanął raźno przy
pulpicie,
dyryguje znakomicie.
Lecz się bardzo
denerwuje,
bo w orkiestrze ktoś
fałszuje.
- Tak nie można, nie
pozwolę!
Tu są pauzy, tu cis –
molle!
Moje uszy czują ból!
Wtem przyleciał jakiś
mól,
siadł na nosie mistrza
lisa.
- Pan mnie szuka – czy
też cisa?
Weźcie szybko tego mola -
marna będzie jego dola!
Ryś za molem się ugania,
chciałby przegnać tego
drania.
Mandoliną się zamierzył –
dyrygenta w nos uderzył.
Szybka mola rejterada –
już Szczurkowi sweter
zjada,
aż się wkurzył lis
kudłaty
i rysiowi sprawił baty.
Znów dyrygent znakomity,
w swej orkiestrze słyszy
zgrzyty.
- Kto fałszuje – łby
zakute?
Zaraz pożrę swą batutę!
Ulegając roztargnieniu,
pożarł nuty w oka
mgnieniu.
A co z kluczem wiolinowym?
Klucz lis wypluł, bo
niezdrowy…
Wreszcie późnym
popołudniem,
każdy muzyk gra już
cudnie.
Lis jest już zadowolony.
Tu znak daje łbem
zwichrzonym,
że na dzisiaj już
wystarczy;
spode łba zaś jeszcze
warczy,
że jak jutro ktoś
sfałszuje –
to mu tego nie daruje!
Nadszedł dzień festynu…
Jest niedziela. Już od
rana
pełna zwierząt jest
polana.
Z najdalszego też
zakątka,
przyszły z puszczy dziś
zwierzątka.
Więc przybyły tutaj
dziki,
leśne koty, czyli żbiki;
i zające, i wiewiórka,
i wiewiórki śliczna córka.
Suną żółwie i ślimaki,
przyleciały wszelkie
ptaki.
Przyszły sarny i daniele
oraz innych zwierząt
wiele.
A idących nie ma końca,
widać również tam
zaskrońca.
I owadów są miliony,
każdy z nich –
zadowolony.
Żuki, mrówki, nawet
stonki.
Gdzie czerwono – tam
biedronki.
Są też pszczółki i
szerszenie;
wszystkich ich tu nie
wymienię.
Przyszli oni w tę
niedzielę,
bo atrakcji będzie wiele.
Najpierw w skokach są
zawody.
Żaba skakać chce do wody,
lecz to będzie wzwyż
skakanie.
Zawodnicy na polanie
ćwiczą, skaczą trzy
kwadranse.
Każdy miał tu swoją
szansę,
lecz zawody pchła
wygrała,
w tej dziedzinie
doskonała.
Za pomysłem teraz
Szczurka,
przeciąganie będzie
sznurka.
Wezmą udział dwa
mrowiska,
w zapaśniczych tych
igrzyskach.
Sznurek taki jest
ciągniony
przez sto mrówek – z
każdej strony.
Czarne mrówki pracowite,
są w tym dziele
znakomite,
więc wygrały z czerwonymi
w przeciąganiu sznurka –
liny.
Zasłużenie tu wygrały
i nagrodę otrzymały.
Miodu wzięły po kropelce,
wszystkie są szczęśliwe
wielce.
Niedźwiedź znalazł się na
scenie.
On na wszystko ma
baczenie
i na środku stanął z
tubą.
- Amfiteatr naszą chlubą!
- Kto jest dzisiaj na
festynie,
tego radość nie ominie.
Lecz kto źle się tu
zachowa,
tego służba porządkowa
wyprowadzi precz z
polany,
lub pokłuje go żądłami!
Rzeczywiście, od początku
dzik pilnuje dziś
porządku.
Choć nie lubi on
przemocy,
ma trzy osy do pomocy.
Kiedy trzeba użyć siły –
osy będą wnet żądliły.
- Kto dziś złamie
zarządzenie –
niech nadstawi swe
siedzenie.
Osa żądłem go ugodzi
tam, gdzie słonko nie
dochodzi!
Przyszły z puszczy
wszystkie lisy,
a te lisy to urwisy.
Jeden w karty tu zagrywa,
oszukuje, więc wygrywa.
Dzik zobaczył tu
karciarza
i raciczką mu wygraża.
Wszyscy wiedzą, że te
lisy
zwykle łamią tu przepisy.
Zadrzeć z dzikiem – to nie
żarty,
więc lis oddał swoje
karty.
Teraz, grzeczny, w róg
polany
pobiegł w piłkę grać z
wydrami.
Na polanie, pod dębami,
stoi bufet z przysmakami.
Jest tu ziarno i jagody,
i spadziowe, leśne miody;
no i nektar jest w
kubeczkach,
i źródlanej wody beczka.
Tu się pszczółki uwijają
i przysmaki te rozdają.
Niedźwiedź przyszedł,
nosem kręci,
bo go miodzik bardzo
nęci.
Wnet mu pszczółki
przydźwigały
wonny miodu plaster cały.
Już południe, słońce
świeci,
idą susły i ich dzieci.
One rano wstać by chciały,
lecz te śpiochy znów
zaspały.
Mają susły swe zalety
i kochają kabarety.
Jeszcze zdążą się z
godzinę
pozabawiać na festynie.
Lecz już wczesnym
popołudniem,
na widowni będzie
trudniej
znaleźć miejsce bliżej
sceny.
Dobre miejsce – każdy
ceni!
Sprytne susły, gdy
pojadły,
w pierwszym rzędzie już
zasiadły.
A za nimi, w siódme pędy,
wnet zajęto pierwsze
rzędy.
I oto… kabaret się
zaczyna
Szczurek wyszedł przed
kurtynę.
- Nasz kabaret za
godzinę!
Ale Szczurek może gadać,
każdy chce na miejsca
siadać.
Więc widzowie już po
chwili,
cały teatr zapełnili.
Oto krótkie przemówienie:
Kos i Szczurek są na
scenie,
by tu wszystko aranżować
i imprezą tą kierować.
Teraz każdy swoje ślepia
w oświetloną scenę
wlepia.
Nie ma rady, Kos zaczyna,
poszła w górę więc kurtyna.
Kos wziął tubę i
powiedział:
- Zapraszamy tu
niedźwiedzia! –
Pusta loża honorowa,
choć tam chyba… ktoś się
chowa.
W loży miejsce nie jest
puste,
siedzą dwie ropuchy
tłuste.
Takie chodzą w lesie
słuchy,
że największe z nich
plociuchy.
- Nie ma na nie żadnej
kary,
choć paskudne to
plotkary!
Rzecz to dla nas
niepojęta! –
oburzają się zwierzęta.
A ropuchy niewzruszone,
przez nikogo nieproszone
wgramoliły się na scenę.
- Cicho bądźcie, mamy
wenę!
Chociaż wam to nie na
rękę,
zaśpiewamy swą piosenkę.
„My jesteśmy dwie
ropuszki,
bardzo piękne z nas
dziewuszki;
mamy cerę chropowatą,
bo jest moda właśnie na
to.
Oczka nasze wyłupiaste
są cudowne – to jest
jasne.
Wąskie pyszczki – dla
rechotek,
buzie mamy więc szerokie
i puszyste mamy brzuszki
–
takie śliczne z nas
ropuszki!”
- Hej, ropuchy złotouste,
wy jesteście – owszem,
tłuste.
Małe liski są puszyste
i ich kity zamaszyste!
Ale pełno w was obłudy!
- krzyknął lisek cały
rudy.
- Siedź tam cicho i bez
krzyków,
włamywaczu do kurników!
My przyszłyśmy poplotkować
i artystów krytykować.
Widać, boisz się krytyki,
stąd też twoje są
przytyki.
Wtem ucichły wszystkie
głosy.
Szczurek o uwagę prosi –
rozpoczyna powitanie.
Jest już cisza na
polanie.
Najpierw witał więc
niedźwiedzia,
który już w swej loży siedział.
Później witał wszystkich
grzecznie,
gości z wioski –
najserdeczniej.
Awantury dziś nie będzie,
choć tu siedzą w jednym
rzędzie:
świnka, lisek i dwie
kury,
baran, myszka i kot bury.
Pies się urwał też z
łańcucha -
cicho siedzi, grzecznie
słucha.
Przygoda jeża
- Kto wystąpi na
początek? –
to pytanie do zwierzątek.
- Jeśli ktoś zna dobrze
rolę,
może zostać wnet idolem.
- Niepotrzebna nam
zachęta! –
obruszyły się zwierzęta.
- My – pisnęły dwa
ślimaki –
mamy skecz nie byle jaki.
- Zanim dojdą ci panowie,
może ja wam coś opowiem?
Jestem jeżem – ostrym
zwierzem,
bo się bardzo często…
jeżę.
Toteż w związku z tym
jeżeniem,
wnet opowiem wam
zdarzenie:
Przyszła pani raz do
lasu,
chciała usiąść – dla
wywczasu.
Chciałem uciec, nie
zdążyłem.
Siadła prosto na mnie
tyłem.
O intruzów się nie
troszczę,
bo swe kolce często
ostrzę.
Moje kolce – igiełeczki,
weszły w pupę jak
szpileczki.
Pani nagle się zerwała
i jagody wysypała,
które miała w swym
koszyku,
robiąc w lesie dużo
krzyku.
Gnała potem jak szalona
wprost do wioski,
przerażona.
Biegnie, skacze,
pokrzykuje,
że ją w pupę strasznie
kłuje.
- Brawo! – przerwał zając
krzykiem.
Bo jej mąż jest
kłusownikiem!
On chciał ze mnie raz,
niestety,
zrobić combry i pasztety!
- Hej, przerywać nie
należy,
głos ma przecież jeszcze
jeżyk! –
zgromił Szczurek wnet
zająca.
- Niech opowie jeż do
końca!
- Ja tak myślę wtedy
sobie:
Nie popuszczę tej osobie.
Mówiąc szczerze, bez
emocji,
miałem środek lokomocji.
Do zagrody tak przybyłem,
wtedy już jej odpuściłem.
Nadal biedna tak
krzyczała,
że policja przyjechała.
Zapisano w protokole,
że kobietę z tyłu kole.
Pan aspirant, bardzo
miły,
chciał te kolce, co się
wbiły,
powyciągać zawodowo,
więc… nachylił się
służbowo,
uniósł w górę rąb
sukienki,
lecz… nie zdążył użyć ręki.
Znać nie wiedział on,
niestety,
jak wrażliwe są kobiety;
wyczuwając w nim amanta,
pani zbiła aspiranta…
- Brawo, brawo! –
krzyknął zając,
znów opowieść
przerywając. –
Dzielną mamy tu policję.
Niechże walczą z
kłusownictwem!
- Drogi panie, nasz zającu,
głos zabierzesz ty na
końcu.
I masz rację tu
bezsprzecznie,
lecz przerywać jest
niegrzecznie!
Kos się teraz musiał
wtrącić,
aby jeżyk mógł dokończyć.
Źle już było, że tak
powiem,
więc przybyło pogotowie.
Przyjechało na sygnale,
bo kobieta była w szale.
I strażacy przyjechali,
bo myśleli, że się pali!
Szuka ognia straż
pożarna,
a ja patrzę, gdzie
spiżarnia.
Drogę szybko tam
znalazłem,
do spiżarni cichcem
wlazłem.
Chociaż na wsi ciężkie
czasy,
to wisiały tam kiełbasy,
kiszki, szynki, salcesony
-
byłem więc zadowolony.
Dawno się tak nie
najadłem
i baleron tam podkradłem.
Wprost na kolcach
wylądował,
gdym kiełbaskę
konsumował.
Później chciałem pić
troszeczkę,
uraczyłem brzuszek
mleczkiem
i nie czyniąc już hałasu,
podreptałem wprost do
lasu.
- Brawo, brawo! – wszyscy
klaszczą,
a wilk kłapie swoją
paszczą.
Z paszczy ciurkiem leci
ślinka,
no bo pyszna jest
wędlinka.
- Nie ukradłeś baleronu!
Jak ktoś tobie – tak ty
komuś!
Gadać tutaj szkoda czasu.
Ludzie biorą wszystko z
lasu!
Niszczą bory – tak jak leci,
zostawiają tylko śmieci.
- Nasze życie jest
nieznośne! –
zając krzyczy
najdonośniej.
Tymczasem pan
dyrygent…
- Dziś jest święto na
polanie! –
przerwał Szczurek
wiecowanie.
- Zagraj teraz nam,
orkiestro,
do batuty więc, maestro!
Lis, ubrany elegancko,
skłonił widzom się
szarmancko.
Ta publiczność nie od
dzisiaj
bardzo ceni pana lisa.
Choć jest wielkim
ekscentrykiem,
znanym w lasach jest
muzykiem.
- A ekscentryzm, moi
mili,
byście wyraz przyswoili,
to dziwactwo niesłychane,
u artystów spotykane.
Lis, jak wszyscy dziś
artyści,
białą pastą zęby czyści.
Paraduje w kapeluszu
z błyszczącego czernią
pluszu
i w zielonym chodzi
fraku,
który jest wyrazem smaku.
Okręcony białym szalem,
lis wygląda doskonale.
Zwykle dla lisiego
bractwa
ważny pęd jest do
bogactwa;
myślą tylko o swym
brzuchu
i chcą sypiać w gęsim
puchu.
Ten zaś – w innym świecie
żyje
i źródlaną wodę pije.
Latem czarne je jagody,
a gdy zimą przyjdą
chłody,
jada wtedy, co popadnie,
lecz kur nigdy on nie
kradnie!
Bo artysta, nawet płodny,
często w Polsce chodzi…
głodny!
Lecz choć lis się głodem
morzy,
to całymi dniami tworzy;
chodzi borem, nasłuchuje
i muzykę komponuje.
Bo tu latem ptaków śpiew,
szeleszczący poszum
drzew,
również cichy szmer
strumyka
- to dla lisa jest
muzyka.
Nawet zimą, gdy dzień
krótki,
lisek zbiera w lesie
nutki.
Puszcza nadal cicho żyje,
kiedy mroźny wicher wyje.
Gdy śnieg chrzęści pod
stopami,
to lis szczęka w rytm
zębami;
choć go całkiem chłód
przenika,
to dla lisa też muzyka.
Gdy ucichnie zawierucha,
to… burczenia słucha
brzucha.
Nawet z głodu to
burczenie,
lis odbiera jak nucenie.
Każdym dźwiękiem się
raduje
i muzykę komponuje.
On nie liczy na
zaszczyty,
choć to muzyk znakomity.
Dziś orkiestra już
skupiona,
wprost w batutę jest
wpatrzona.
Koncert dzisiaj tu
otwiera
utwór piękny, bo „Lot
trzmiela”.
To klasyka koncertowa
imć Rimskiego –
Korsakowa.
Już batuta podryguje,
czasem płynie lub faluje;
w górę, na dół i poziomo,
i spiralą zakręconą.
Tnie powietrze jak
skalpelem –
utożsamia się z tym
trzmielem,
który głośno buczy basem,
lecąc sobie ponad lasem.
Słychać wszystkie
instrumenty,
lis się miota jak najęty;
kręci łapą piruety,
chce, by głośniej grały
flety.
Gra orkiestra wciąż
donośniej,
słychać trzmiela coraz
głośniej.
Śmiało teraz mógłbym
przysiąc,
że tych trzmieli leci
tysiąc!
Lis z zapałem dyryguje.
Podryguje, podskakuje,
jakby nogi miał parzone
przez węgielki
rozżarzone…
Obie łapy na dół, w górę,
już nie patrzy w
partyturę.
Cóż za zapał, cóż za
werwa!
Tu muzykę nagle przerwał…
i skamieniał tak w figurze,
jak rzeźbiony ktoś w
marmurze.
Wielkie brawa się
zerwały,
a lisiczki aż piszczały.
Każda marzy nie od
dzisiaj,
by poślubić pana lisa.
Lis ukłonił się
wytwornie,
widzą wszyscy, że jest w
formie.
Wśród wiwatów i okrzyków
łapą wskazał na muzyków.
Wirtuozów wielka wprawa
zasługuje też na brawa.
Cała zgraja rudych lisów
wręcz domaga się już
bisów.
Zamiast tego –
propozycja:
będzie mistrza
kompozycja!
Słychać piękną już
melodię –
dyryguje lis rapsodię.
Brzmią tu dźwięki
krakowiaka,
coś z mazurka, kujawiaka.
Są odgłosy też natury,
co wynika z partytury.
Na widowni zasłuchani
siedzą wszyscy melomani.
Lecz nie wszyscy tak
słuchają,
bo ropuchy obmawiają:
- Jak tak można, proszę
pani,
posługiwać się kolcami?!
- Ta kobieta, co jeż
pokłuł,
szanowana jest tu wokół.
Wszystkim dobrze jest tu
znana,
z zacnej sztuki
plotkowania.
Jak posiedzi u sąsiadki,
gdy coś kłuje ją w
pośladki?
Dzień bez plotek – wielka
strata.
Traci na tym każda chata!
Jeszcze obie coś mówiły,
lecz je brawa zagłuszyły.
Brawa były to szalone,
ale wielce zasłużone.
A ropuchy nie darują,
teraz lisa krytykują:
- A wie pani? Chodzą
słuchy,
że ten lis jak pień jest
głuchy
i do tego, proszę pani,
posługuje się czarami!
- Do muzyki trzeba serca,
a czy ma je drobiożerca?
- Sama nie wiem, droga
pani,
co w nim widzą melomani?!
A kabaret trwa…
Zmienia teraz się
estrada.
Szczurek znowu zapowiada:
- Piękna była to muzyka,
lecz niech baran tu
przybryka.
On to bowiem, w swej
prostocie,
skecz wygłosi o głupocie.
Stoi baran za kurtyną,
i z baranią swoją miną
spode łba się dziwnie
gapi,
na estradę się nie kwapi.
Myśląc, że ma chłopak
tremę,
dzik go wypchną w mig na
scenę.
Stanął baran zbaraniały,
jak słup soli, jak ze
skały.
A widownia gwiżdże,
tupie.
- Mów wełniaku, co jest
głupie?!
Wreszcie baran zaczął
bąkać,
coś tam szeptać i się
jąkać.
Hej tam, głośniej! Hej,
prosimy,
bo na końcu nie słyszymy!
Ala ta barania głowa,
nie wymawia ani słowa.
Już z pomocą Kos
pospiesza
i barana chce pocieszać.
Lecz widownia nie daruje,
bardzo szybko reaguje.
- Mów, gamoniu, wszystkim
zaraz,
jaki tutaj masz ambaras?
- Swoją rolę owszem,
znałem,
lecz jak zwykle…
zbaraniałem!
Ja naukę chcę wykluczyć,
bo się wcale nie chcę
uczyć!
Niechaj ktoś mą głowę
kupi,
bo jak wiecie… jestem
głupi.
A nieukom wieczna chwała!
Oto słowa są bęcwała…
Znów reakcja dobrze znana
–
lecą szyszki na barana!
Taka wyszła z tego heca,
że nasz baran się
rozbeczał…
Choć głupota jest
tragiczna,
czasem staje się
komiczna.
Śmieją wszyscy się z
barana.
- To głupota niesłychana!
Kura śmiechem się
zaniosła
i z uciechy jajko
zniosła.
Chcąc zadziwić tu
widownię,
jajka zniosła dwa.
Dosłownie!
Kogut piejąc, już zagaja:
- Patrzcie państwo! Ale
jaja!
Niesłychane to na
świecie!
Znosić jaja. W kabarecie!
A ropuchy znów rajcują,
obmawiają i plotkują.
- Czy wie pani? Moim
zdaniem,
niezły numer z tym
baranem.
- A ta kura, to nie bajka
–
malowane znosi jajka!
- Oj, zadziwią się
sąsiedzi,
kiedy jajka już wysiedzi.
- Niechże pani zapamięta
–
będą w kratkę jej
kurczęta!
- Hej, zamilczcie,
obmawiaczki,
przyszły bowiem dwa
ślimaczki!
Przerwał plotki Kos
ropuchom,
aby oddać głos maluchom.
- Cóż powiecie moi mali,
byśmy trochę się
pośmiali?
- Na tę scenę długo
szliśmy,
nawet tremę zgubiliśmy.
Kto odnajdzie naszą
tremę,
niech zakopie ją pod
ziemię,
bo my tremy tej nie
chcemy,
my pragniemy twórczej
weny!
- Zaczęliście numer żwawo
–
Szczurek prosi więc o
brawo.
Pierwszy ślimak na
podłodze,
stojąc na swej jednej
nodze,
wszystkim grzecznie
podziękował
i wnet dowcip
prezentował:
- Słoń i mrówka, drodzy
goście,
po drewnianym idą moście.
Słoń jest ciężki – my to
wiemy.
- Ależ bardzo my tupiemy!
Mówi mrówka ta do słonia.
Toż ze śmiechu można
skonać,
że ta mrówka głośno
tupie.
Chyba buty ma podkute!
Czy ktoś widział –
sprawdźcie sami –
małą mrówkę z podkowami?
Nie umilkły jeszcze
brawa,
drugi ślimak mówi kawał:
- Poszedł zając między
drzewa
i piosenkę taką śpiewa:
- Wstrętne misie,
brzydkie misie,
wszystkie misie głupie
dzisiaj!
Z gąszczu niedźwiedź się
wyłonił.
Zając struchlał, lecz się
skłonił.
Spojrzał na niedźwiedzia
z lękiem
i wnet zmienił swą
piosenkę:
- Śliczne misie, mądre
misie,
wszystko dzisiaj myli mi
się.
- Dobry dowcip! To jest w
dechę! –
Wszyscy się zanoszą
śmiechem.
- Po co klaszczą? Cóż za
rumor!
Nie dla ropuch taki
humor.
- Z czego tu się można
śmiać?
Chyba trzeba nam stąd
wiać!
- Ssaki, gady, nawet
muchy
niechaj wiedzą, że
ropuchy
to wybitne są artystki!
Cała reszta – marne
chłystki!
Niedźwiedź jakiś czas się
zżymał,
lecz tym razem nie
wytrzymał:
- Nie podoba mi się,
panie,
wszystkich zwierząt
obrażanie!
Wasza wielka zaś
chełpliwość,
wyczerpała mą
cierpliwość;
więc rozrywki
dostarczycie
i na scenie zatańczycie!
- Niech zobaczy teraz
każdy,
jakie z was są wielkie
gwiazdy!
- My nie mamy o to
stracha,
niech zagrają Offenbacha…
To okazja niesłychana.
Zatańczymy wam kankana!
Występ ropuch
Już ropuchy człapią z
wolna,
a muzyka gra frywolna.
Chociaż chłopcy wolą
żabki,
bo te żabki zgrabne
babki,
na widowni podniecenie.
Już ropuchy są na scenie,
po ukłonie, na polanie,
wnet rozlega się gwizdanie.
Wszyscy teraz klaszczą w
łapy,
a łosiowi chodzą chrapy.
Chociaż słońce już
zachodzi,
atmosfery nic nie
schłodzi!
Już ropuchy zaczynają.
W górę kiecki zadzierają,
no i skaczą jak szalone.
Tak potrafią tylko one.
Na widowni śmiech i
krzyki,
nie brakuje też krytyki.
- Hej, ropuchy, czy wy
śpicie?
Skrzeczałyście, że
tańczycie!
- Rany Julek! Niech ja
skonam,
one tańczą w pantalonach!
A do tego moc koronek… -
polny dziwi się
skowronek.
- To nie żadne pantalony,
choć ich kolor jest
czerwony.
To wełniane są reformy! –
dzika słychać głos
zadziorny.
- A wy wcale się nie
znacie,
jakie one mają gacie;
bo ja twierdzę, że te
damy
założyły dziś barchany!
Kto chce, zakład przyjąć
może,
stawiam tutaj swe poroże!
–
wrzeszczy jeleń
doświadczony,
bo ma własne cztery żony.
A muzyka rżnie wesoło.
Lis wyciera z potu czoło
i tak żwawo dyryguje,
aż się fraka rękaw pruje.
Macha szybko tak łapkami,
jak koliber skrzydełkami.
Lis panuje nad łapami,
ale nie wie, co z nogami.
Te na scenie przytupują,
rytm muzyki wystukują.
A orkiestra gra, bez
mała,
jakby całkiem oszalała.
To jest amok na polanie,
przy szaleńczym tym
kankanie…
- Mamy Paryż, Moulin
Rouge! –
zabeczała jedna z kóz.
Wszyscy mają tu uciechę,
bo zabawa świetna, w
dechę!
Ciągle tańczą te ropuchy,
aż falują tłuste brzuchy.
Ciurkiem z ropuch pot się
leje,
a widownia wręcz szaleje.
- Hej, ropuchy, wyżej
nogi!
Przyrosłyście do
podłogi?!
- Ale człapią te pokraki.
Wam nie szpilki, lecz
drewniaki!
Rzeczywiście, po minucie,
każda tańczy w jednym
bucie.
Gdy minęły cztery
chwilki,
połamały obie szpilki.
- Hej łamagi, hej,
szpetoty!
Brać się żwawiej do
roboty! –
takie oto epitety,
słychać również tu
niestety.
- Niech orkiestra grać
przestanie!
To nie taniec, lecz
człapanie!
Tak widownia się
podnieca.
- Zaraz będzie jakaś
heca…
Wtem się wszystkie
obróciły,
w górę kiecki zarzuciły,
do połowy się wygięły
i… pośladki swe wypięły!!
Nie ma tutaj arogancji –
tańczą właśnie tak we
Francji!
- Rany gościa! Ten tu
stracił,
kto nie ujrzał takich
gaci!
Wilk wyciągnął wilczą
szyję
i z radości teraz wyje.
Oto gratka dla urwisów,
by stanowczo żądać bisów!
Już ropuchy są zmęczone,
bo nie młode raczej one.
- Jak zakończą występ
zatem?
Ukończyły go szpagatem.
Nic dziwnego – jak świat
światem,
kankan kończy się
szpagatem.
Lis też przerwał w mig
muzykę,
jakby uciął scyzorykiem.
Zakończenie
Głucha cisza na polanie,
bo w napięciu trwa
czekanie.
Jest niepewna sytuacja –
będą gwizdy, czy owacja?
Niedźwiedź pierwszy w
swojej loży,
do klaskania łapy złożył.
Wstał… i z miną dość
łaskawą –
gromkie bije teraz brawo.
Wszyscy z siedzeń
powstawali
i jak niedźwiedź, też
klaskali.
Brawa równe i miarowe,
huczą echem po dąbrowie…
Tak ropuchy się zdziwiły,
że aż pyszczki otworzyły.
A braw się nie
spodziewały,
bo zwierzątkom dokuczały.
Wstydzą teraz się te
panie,
bo jest grzechem
obmawianie;
ze wzruszenia teraz obie
popłakują cicho sobie.
- My się teraz poprawimy,
wszystkie krzywdy
naprawimy!
A kto dobre miał
serduszko,
wnet wybaczył tym
ropuszkom.
Wszyscy mają z nas niestety,
swoje wady i zalety.
Trzeba wiedzieć, że
ropuchy,
chociaż w bajce to
plociuchy,
dla ogrodów są
bezsprzecznie –
nadzwyczajnie pożyteczne.
Muszę zatem tu zaznaczyć:
- Wielką sztuką jest
wybaczyć.
Mam do wszystkich to
przesłanie:
darem serca – wybaczanie!
Nadszedł koniec naszej
baśni,
koniec również leśnych
waśni.
Po to był „Festiwal
zgody”.
Zgoda w puszczy –
szczytem mody!
Do wieczora na polanie
trwało wielkie balowanie.
Kos ze Szczurkiem też
tańczyli,
bo po stokroć zasłużyli.
Dalsze ich przygody
słynne,
wnet opowiem w książce
innej.
Cezary Piotr Tarkowski