środa, 17 lutego 2021

ZIMOWA RÓŻA

 

ZIMOWA RÓŻA

          Tamtego roku zima przyszła wcześnie. Taka normalna – śnieżna, mroźna. Ku radości dzieciaków, już od początku grudnia, wszędzie było pełno czystej, puchowej bieli okrywającej świat. Tęgie mrozy trzymały kilka dni. Później zrobiło się jakby cieplej. Niby przyszła lekka odwilż, ale taka z wilgotnym, przenikliwym wiatrem, potęgującym wrażenie chłodu.

          Oto ruchliwa ulica w centrum Warszawy. Samochody rozbryzgują brudny, topniejący śnieg. Opatuleni ludzie chyłkiem przemykają do domów, do ciepła. Nikt nie zwraca uwagi na wystawy ekskluzywnych sklepów za ogromnymi taflami szyb. Jakaż mnogość towarów, jakiż wybór. A jakie ceny!

          Przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia. Umówiłem się z kolegą, bezrobotnym dziennikarzem. Tak, bezrobocie dotknęło również i tę grupę zawodową. Dotyczy to przede wszystkim starszych, z dużym doświadczeniem. Dzisiaj nikomu nie potrzebni, znakomici żonglerzy słowa. Nikt już nie chce pięknej polszczyzny, tylko sensacji – pisanej choćby niezrozumiałym bełkotem. To jest w cenie.

          Kolega się spóźnia. Może znalazł pracę? W Urzędzie Pracy obiecali mu zatrudnienie przy odśnieżaniu. Nie miał skąd zadzwonić, uprzedzić. Już od dawna jego telefon jest głuchy. Czekając, lustruję okolicę. Lubię obserwować ludzi. Ale w taki ziąb – cóż ciekawego może się wydarzyć?

          Przez szybę wystawową widzę młodą kobietę przymierzającą  futro w salonie. Już trzecie. Każde w cenie małego samochodu. Damulka w grymasie wykrzywia usta. Jest wyraźnie niezadowolona. Dużo starszy od niej mężczyzna, który mógłby być jej ojcem, a nawet dziadkiem, patrzy obojętnie znudzony. Dwie ekspedientki pomagają, zakładają i zdejmują kolejne futra, zapinają guziki. Jutro Wigilia, pewnie to futro ma stanowić prezent gwiazdkowy.

          Kolega jest spóźniony dopiero 15 minut. Wiatr się wzmaga, zaczyna padać deszcz ze śniegiem, ale będę czekał. Kiedyś czekałem 45 minut i spóźnialski przyszedł. Wtedy to mi bardzo zależało na tym spotkaniu. Zresztą, co za różnica? Będę czekał i już.

          Zaglądam przez ogromne okno do kawiarni hotelowej. Dobrze jest pomyśleć, że chociaż innym ciepło. Do stolika, gdzie siedzi gruby, rudy mężczyzna, przychodzi młodziutka, piękna kobieta w kusej spódniczce. Modelka? Może, ale na pewno nieznajoma faceta.

          W sklepie na damulkę zakładają następne futro. Jej mężczyzna żuje gumę – wolno, ledwie porusza szczękami jak krowa na pastwisku. Rozpiął swój długi, niemal do kostek, płaszcz. Na palcu lśni ogromny, złoty sygnet. Przez ten sygnet zauważyłem czarne prążki pod paznokciami. I te brudne buty…

          I znowu wzrok kieruje się na parter hotelu. Kelner nalewa koniak do kieliszków, do szklanek coca – colę. Widzę czarną butelkę i złotą etykietkę. To na pewno koniak. Ale z coca – colą? Taki gust może mieć tylko Rusek albo Amerykanin. A początkowo myślałem, że to Niemiec, albo Irlandczyk. W każdym razie Europejczyk.

          Obok sklepu zatrzymała się jakaś skulona kobiecina. Krótka, czerwona kurteczka ze skaju, grube prążkowane rajstopy, przemoczone adidasy. Bezrobotna? Bezdomna? A może dwa nieszczęścia w jednym? Ile ona może mieć lat? Czterdzieści? Pięćdziesiąt? Może ją postarzają sine z zimna usta, długa blizna na policzku, smutne oczy?

          Wzrok sam kieruje się na piękność w hotelowej kawiarni. Ślicznotka dyskutuje o czymś z grubasem zawzięcie. Rudzielec pokazuje jej klucz z numerem pokoju. Dziewczyna uśmiecha się, pokazując równy rząd bielusieńkich ząbków. Co ona widzi w tym spoconym, obleśnym grubasie? Może on ma wspaniałe poczucie humoru, bo dziewczyna cały czas się śmieje? Rudy przywołuje kelnera, rzuca na stolik kilka banknotów i kieruje się do wyjścia, za którym, przez ułamek sekundy, dostrzegłem drzwi windy.

          Patrzę na zegarek. Psia krew! – już 20 minut czekam. Przyjdzie czy nie?

          Zaczęło szarzeć. Ale oto w tej chwili, do biednej kobieciny, podchodzi taki sam biedak. Podobne adidasy, za szerokie, przykrótkie spodnie, kurtka wiatrem podszyta. Szybko dał znajomej krótkiego buziaka. Ze starego futerału wyjmuje skrzypce. I coś jeszcze. Z ciekawości podchodzę kilka kroków bliżej. To piękna, czerwona róża. Kobieta patrzy to na swojego mężczyznę, to na śliczną różyczkę. Oczy jej lśnią, a na zmarzniętej buzi rozpromieniał uśmiech. Uśmiech niebywałego szczęścia, jakiego być może wcześniej nie znała. Teraz dopiero zauważyłem, że ona jest jeszcze całkiem młoda i wcale nie taka brzydka, jak się wydawało. I znowu powraca to samo pytanie: - ile ona może mieć lat? Trzydzieści, może trzydzieści pięć? Nie więcej.

          On tym czasem wyjął skrzypce i zaczął grać. Rozległa się muzyka: smutna, tęskna, nawet żałosna. Wcale niepasująca do tej sceny. Kobieta patrzyła na swojego grajka z miłością. Chyba zapomniała o przenikliwym zimnie, bo już nie była taka skulona. Teraz włożyła różyczkę do futerału i trzymała tak rozłożone pudło, do którego czasem jakiś przechodzień wrzucił drobną monetę.

          Spojrzałem na szybę kawiarni. Do długonogiej piękności podeszła jakaś druga, znacznie starsza. O coś zaczęły się kłócić. Ładna buzia wyrażała zawziętość i wrogość. Druga damulka tak pyskowała, aż trzęsła się jej strzecha tlenionych włosów. A jutro Chrystus się rodzi – pomyślałem. I zaraz przyszła druga myśl: - Czy te panie są naprawdę ładne?

          W pewnym momencie ta, która rozmawiała z rudzielcem popatrzyła na zegarek i wybiegła tymi samymi drzwiami, którymi wyszedł jej rozmówca. W drzwiach zdążyła się odwrócić i jeszcze coś krzyknęła do blondyny. Potem skierowała się do windy i znikła.

          W tym czasie damulka w salonie, wybrała wreszcie futro. Jej starszy amant wyjął z kieszeni płaszcza rulon banknotów spięty gumką, potem drugi i odliczał. Dziewczyna najpierw namiętnie ucałowała starszego jakieś 40 lat faceta w usta, później coś szczebiotała mu do ucha. A on liczył mamonę i liczył. Wreszcie zapłacił i z wielkim tobołem wyszli, obojętnie przechodząc obok grajka i kobiety z różyczką.

          - Na takich, to biedak się nie pożywi – pomyślałem. Znalazłem w portmonetce całą złotówkę, podszedłem i wrzuciłem do futerału. Wtedy zauważyłem, że w skrzypcach muzyka nie ma jednej struny, a dźwięki wychodzą czyste, bez nuty fałszu. Paganini, czy co? Bez jednej struny byle kto nie zagra. Absolwent konserwatorium?

          Moje rozmyślania o muzyku, przerwało nagle wycie syren alarmowych, jakby gdzieś wydarzyła się ogromna katastrofa. Błysk świateł, wycie sygnalizacji w różnych tonach, klaksony. Jeden wóz policyjny, drugi, trzeci, czwarty (!), dopiero później limuzyna, a za nią znów kilka dyskotek. – Oho, Tusk, albo inny Komorowski śpieszy do koleżków na śledzika – pomyślałem. Ale strach trzęsie dupskiem. A przecież to nie naród jest specjalistą od zamachów! Naród, chociaż ma tysiąc powodów, to nie jest krwiożerczy. Bonza mógłby chodzić normalnie po ulicy, najwyżej ktoś naplułby mu gębę za to, że doprowadził do bankructwa Polski. Ale o bankructwie ogół społeczeństwa dowie się, kiedy nie tylko będzie miał rękę w nocniku, ale kiedy zacznie topić się w żydowskim gównie. Rządzący gangsterzy i tak zwalą winę na poprzedników i kosmitów.

          Zrobiło się przenikliwie zimno. Kobieta z różyczką zaczęła dygotać i chuchać w ręce. Muzyk popatrzył na nią, zgarnął drobniaki do kieszeni i schował skrzypce. Przytulił kobietę z różyczką i poszli.

          Mój kolega nie przyszedł. Dopiero teraz, po kilku tygodniach dowiedziałem się, że umarł. Romuald Falkiewicz, były dziennikarz, byłej „Zorzy” – tygodnika katolickiego. Chorował na cukrzycę. Umarł z nędzy, bo nie stać go było na insulinę. Był patriotą i publicznie to  okazywał. Wystarczający powód, aby człowieka zgnoić, odciąć od wszelkich źródeł dochodów, zagłodzić. Romuald, to następna ofiara systemu i jego narzędzia – terroru ekonomicznego. Poprawni politycznie nie wycierali  nim sobie gęby, jak Ratajczakiem, więc był mniej znany. Jest demokracja, więc nikt nie strzela w tył głowy i nie więzi. Teraz modne są samobójstwa. Seryjne i piątkowe, zawsze w szabas, jako cześć rytuału określającego zwycięstwo nad prawdą i przeciwnikiem. Są elementem kabały, lub jej wynikiem.  Nowoczesne metody są doskonałe. Cichutko, bez rozgłosu i bez obawy, że ktoś będzie kiedyś ścigał za zbrodnie.

          A mnie jest przykro, że nie wiedziałem o pogrzebie. Zaniósłbym koledze na pożegnanie taką czerwoną, zimową różyczkę. Na więcej mnie nie stać.

          Dyżurny Psychiatra Kraju

          Cezary Piotr Tarkowski

DOKARMIAJCIE ZIMĄ PTAKI!

 

DOKARMIAJCIE ZIMĄ PTAKI!
 

Idzie zima hen po grudzie,

bo już przecież mamy grudzień.

Idzie zima, mrozem szczypie –

śniegiem pola wnet przysypie.

 

Rano budzi się Jagienka,

biegnie szybko do okienka.

A na oknie niemal całym,

skrzy się obraz doskonały:

rajskie kwiaty z paprociami,

lśnią drobnymi brylantami.

 

Jaki malarz tu kunsztowny,

stworzył obraz tak cudowny?

Jest to faktem oczywistym –

tak maluje mróz siarczysty!

 

W domu izba ciepluteńka,

gdzie śniadanie je Jagienka.

A za oknem gdzieś ptaszyna,

cicho kwili – biedaczyna…

 

Jagna wie, że mroźną zimą,

ptaki często z głodu giną.

Tak prosiła wciąż dziadziusia –

wreszcie karmnik zrobić musiał.

 

Teraz Jagna złotowłosa,

chce nasypać ptakom prosa,

a dla wdzięcznych sikoreczek –

ma słoniny kawałeczek.

 

Gdy dziewczynka drzwi otwiera,

mróz aż w piersiach dech zapiera.

Wtem Jagienka oniemiała –

takiej szadzi nie widziała.

 

Mróz – jubiler diamentowy,

z pomocnikiem kryształowym,

bielusieńkim dziadkiem szronem –

posrebrzyli świat za domem.

 

Wczoraj było brzydko, szaro,

dzisiaj wszystko jest na biało.

Wygląd drzew był wczoraj smętny,

dziś – dostojny i odświętny;

w bladym słońcu ich korony,

lśnią się szronem roziskrzonym.

 

Jakaż śliczna dzisiaj brzoza –

platynowa każda łoza,

a przeschnięte już łopiany,

obwieszone są perłami.

 

Jagnę widok ten zachwycił.

- Chyba dobrze, że mróz chwycił,

ale przecież tęgie mrozy –

to dla ptactwa okres grozy.

 

Dla nas zima bywa piękna,

lecz część zwierząt jest zziębnięta.

A więc miłe przedszkolaki –

dokarmiajcie zimą ptaki!

 

Cezary Piotr Tarkowski

 

 

sobota, 13 lutego 2021

NA WALENTYNKI

 

                       NA WALENTYNKI

 

Drodzy chłopcy i dziewczynki,

idą właśnie Walentynki.

Dzień Miłości – wszyscy wiemy,

więc sympatiom winszujemy:

„Wiele szczęścia i radości,

niech ma każdy w swej miłości!”

 

Jaś w Małgosi zakochany,

pędzi do niej z kwiatuszkami,

a Małgosia zakochana,

Ma dla Jasia Tulipana.

 

Gorzej jednak, gdy Jaś Jasia,

za swojego ma kochasia;

albo Jola pewną Hankę,

ma za swoją przytulankę.

To jak mówi psychologia,

jest zwyczajna patologia.

I jak widać – co tęczowe,

najwyraźniej nie jest zdrowe.

 

Gdy jest pani zakochaną,

a pan kocha swoją panią,

wtedy życie pięknie płynie,

a i ludzkość nie zaginie.

 

Wznoszę toast do miłości -

niech nam miłość w sercach gości!

 

Dyżurny Psychiatra Kraju,

Cezary Piotr Tarkowski

 

 

PCHŁA TURYSTKA

    PCHŁA  TURYSTKA   W Sandomierzu pchła mieszkała. Kiedyś sobie pomyślała, że jej wcale nie zaszkodzi, gdy odwiedzi ciotkę w Ł...