AUTOBUS I MINISTER
Ursus.
Kiedyś bogate miasto graniczące z Warszawą, dumne ze swojej ogromnej fabryki
traktorów eksportowanych do 56 krajów świata. W najlepszych czasach ciągnik
schodził z taśmy co kilkadziesiąt sekund. Polski rolnik, jeśli nie zapłacił
łapówki, czekał na przydział traktora kilka lat. Ze względu na ciągły wzrost
zapotrzebowania, fabrykę rozbudowywano. Wszystko do czasu.
Kiedy w ramach tzw. planu Balcerowicza żydostwo zaczęło totalnie
likwidować polski przemysł nie oszczędzono i Ursusa. Piękną, nowoczesną fabrykę
zamordowano. To tak w skrócie.
Dziś cały teren wygląda jak po nalocie dywanowym. Ursus z wielkoprzemysłowego
miasta zszedł do roli sypialni Warszawy. Owszem, buduje się tu kilka bloków
rocznie, gdzie mieszkania latami stoją puste, bo ceny tych lokali są jak na
Manhattanie, a zarobki znacznie poniżej tych w Zimbabwe. Dlatego ci, którzy
mieszkania mają, zadłużyli się w żydowskich bankach na całe życie,
posprzedawali samochody i muszą dojeżdżać do innych dzielnic autobusami, bo w
Ursusie zarobić można, ale tylko w mordę.
Rano na przystanku tłum. Ludzie przestępują z nogi na nogę i niecierpliwie
spoglądając na zegarki w telefonach, wyglądają autobusu. Niektórzy ukradkiem
palą papierosa rozglądając się bacznie czy na horyzoncie nie widać radiowozu.
Rząd w trosce o zdrowie narodu wprowadził zakaz palenia w miejscach
publicznych. Nie każdy o tym wie, ale palenie na przystankach jest bardzo
poważnym wykroczeniem zagrożonym mandatem do 500 zł. Rząd pozwala jeszcze
zaciągać się chmurami czarnego dymu z rur wydechowych starych, rozklekotanych
pojazdów. Do tego stale oddychamy pyłami metali ciężkich i innych trucizn
zrzucanych z samolotów (chemtrails), o czym rząd udaje że nie wie.
Autobus się spóźnia. Ludzie się niecierpliwią, gdyż
nikt nie chce się spóźnić do roboty. Bo autobusem jeździ się do szkoły albo do
roboty. Ci, którzy mają jakąkolwiek pracę, to szczęściarze. Są eksploatowani
jak w żydowskich i niemieckich fabrykach dziewiętnastowiecznej Łodzi, ale
pracują. Tylko to się liczy. Zapomnieli już o wczasach i koloniach dla dzieci.
Oby tylko wystarczyło na opłaty. Ci starsi niegdyś walczyli z komuną.
Strajkowali, śpiewali z rozcapierzonymi paluchami w kościołach. Dziś wypominają
sobie jacy byli głupi, jak dali się oszukać chazarskim łotrom. Teraz ich smutne
oczy, osadzone w zmęczonych, ponurych twarzach, wypatrują autobusu. Niektórzy
miętoszą przed chwilą kupioną gazetę. Często „Koszerną” – największy ogłupiacz
gojowskich umysłów.
Wreszcie zza zakrętu wynurza się stary solaris. Tłum wpada do środka.
Szczęśliwcy, którym udało się usiąść, zatapiają oczy w lekturze plugawego
szmatławca. Przeglądają kretyńskie reklamy, śledzą program zażydzonej
telewizji, czytają antypolskie artykuły.
Z każdym przystankiem ścisk w autobusie wzrasta. Zaduch, smród. Jakaś kobieta
stanęła facetowi na palcach. Poszła wiącha, potem druga. Baba zamiast
przeprosić - pyskuje. Za chwilę w pracy, cała w ukłonach, będzie się kajać
przed swoim szefem – Chazarem, gotowa na wszystko. Dosłownie. Byleby tylko
dalej pracować.
Ale oto autobus zaraz wyjedzie z Ursusa. Tu mija ostatnie elementy jeszcze
polskiej własności i krajobrazu: stara osiemnastowieczna kapliczka, kilka
domków jednorodzinnych, resztki kwitnących niegdyś ogrodów, jakieś rozbite
szklarnie. Dalej cmentarz, jedno z niewielu miejsc do którego Chazarzy nie
wnoszą pretensji, że stoi na ich gruncie. Dalej ostatni polski sklepik,
zajezdnia autobusowa i na tym Polska się kończy.
Autobus zatrzymuje się w pobliżu Wyższej Szkoły Marketingu i Zarządzania.
Student o słowiańskiej urodzie, z nosem zadartym ku górze, wyskakuje z solarisa
i biegnie na zajęcia. Biedny chłopak. Myśli, że kiedyś zostanie dyrektorem i
będzie zarządzał. Z takim nosem, to w Polsce można zarządzać tylko miotłą albo
łopatą. Tym bardziej, że twoi rodzice wybierają Chazarów lub zwykłych złodziei
do władz państwowych – pomyślałem.
Żeby „w tym kraju zarządzać”, to trzeba jedną część ciała mieć, a innej
bezwzględnie nie posiadać. Trzeba mieć nochal jak hak na świńskie ścierwo i
zdecydowanie pozbyć się napletka. Ale już mieć tatusia lub dziadka (brat lub
wujek też wystarczy), który po pachy unurzał ręce w krwi Polaków działając w
NKWD lub UB, to jest przepustka do naprawdę wielkiej kariery. Autobus rusza i
skręca w Al. Jerozolimskie. Tu zaczyna się inny świat. Od peryferii miasta, aż
do Wisły, ok. 10km, po obu stronach jednej z głównych arterii niegdyś polskiego
miasta – geszefty. Od ul. Łopuszańskiej, aż do Dworca Zachodniego ani jednej polskiej
firmy. Och pardon, jest jedna polska instytucja i to jeszcze nie
sprywatyzowana. To Jednostka Prewencji Policji – byłe ZOMO – banda ogłupionych
Gojów używana do rozpędzania tłumu niepokornych Gojów.
Następny przystanek. Stąd blisko do trzech ogromnych hipermarketów. Tu wysiada
kilkanaście kobiet, które pędzą na szychtę do swoich obozów pracy. Wpadają
kanary. Wszyscy mają bilety za wyjątkiem jednego bezdomnego. Na następnym
przystanku wywlekają go z autobusu i biją. Piąchami. Tak postępuje Polak z
Polakiem!
Autobus wjeżdża do Śródmieścia. Za oknami solarisa nowe banki, ogromne biurowce
i hotele połyskujące granitem, lśniące marmurami. Na parterach sklepy dostępne
tylko dla demonów władzy i innych złodziei. Chazarskie geszefty rozrastają się
nieprawdopodobnie szybko. Pączkują. Wystrzelają wieżowcami w chmury. Jakże
egzotycznie w tym krajobrazie wyglądają tabliczki z nazwą głównej ulicy miasta
na peryferiach EUROKIBUCU: Aleje Jerozolimskie. Ta ulica, to przecież
YERUSHALAYIM – STRASSE! A stary autobus przy tych granitach i marmurach wygląda
jakby wjechał ze Strefy Gazy do Jerozolimy.
Pasażerowie autobusu w milczeniu podziwiają chazarskie bogactwo żując gumę. To
świat niby na wyciągnięcie ręki, ale dla nich niedostępny, nieosiągalny jak
wnętrza luksusowych apartamentów z amerykańskich seriali. Stąd ta masowa
obsesja przejawiająca się w żuciu gumy. Prawie wszyscy żują. Nawet babcia
posiadająca jeszcze trzy zęby, miarowo rusza gębą. Oto choroba społeczna,
przywleczona od sfrustrowanych amerykańskich kołtunów.
Żujące gęby są bardziej kretyńskie niż w rzeczywistości. Ale każdy gołodupiec
chce wyglądać jak przygłupi Amerykanin, żreć jak Amerykanin i głosować na
Amerykanin. Bo co z tego, że w Polsce łamie się Prawa Człowieka, szczególnie
Pakt Praw Gospodarczych i Kulturalnych? Mamy przecież wolność i demokrację! O
polska głupoto, o biedni i ślepi ludzie…
- Gdzie wy macie tę wolność? Przecież Prawa Społeczno – Ekonomiczne Obywatela
są tak samo deptane, jak były deptane Prawa Polityczne Obywatela w okresie
stalinizmu! Sejm uchwala ustawy, które funkcjonują wybiórczo, a czasem wcale.
Urzędnicy państwowi, albo sądy interpretują sobie ustawy jak chcą i nie ma na
to siły. Dżungla. Miała być druga Japonia, później Irlandia, a mamy jakąś
republikę bananową. Jeszcze ze dwie powodzie, jedna susza i będzie Haiti.
Autobus dojeżdża do Centrum. Staje w korku. Obok zatrzymuje się rządowa
limuzyna. Kierowca w dobrze skrojonym garniturze, obok góra mięcha z pistoletem
wielkości armaty. To ochroniarz z BOR-u. Wiozą ministra Kopaczki do przytulnego
gabinetu. Bezpiecznie, wygodnie. Stłoczeni wyrobnicy z zazdrością spoglądają na
członka rządu. Członek lekceważąco, z pogardą patrzy w twarze pasażerów
autobusu.
- Wglądają jak przeżuwające krowy – służalczo wybąknął BOR-owik.
- Tyko bez koryta – zauważył kierowca.
- Co się nabijacie z obrońców krzyża! Niby skarcił ich minister.
- Ha, ha, ha! – śmieją się już wszyscy.
Oto Goje, żujące bydło robocze. To elektorat.
To mój
elektorat – pomyślał z najwyższą odrazą dygnitarz, wykrzywiając pogardliwie
chazarską mordę.
-Wacek, wyrwij się z tego korka, bo nie zdążę na wczorajszą rozmowę odnośnie
pomocy dla Ukrainy, jaką miałem w telewizji. Muszę siebie zobaczyć i
przeanalizować jak wypadłem – warknął minister. A poza tym mam kaca, a tam w
lodóweczce chłodzi się irlandzkie piwko!
Kierowca postawił na dachu auta koguta i z piskiem opon wyjechał na chodnik.
Piesi z trwogą uciekali na boki. Później opancerzoną limuzynę wcisnął na tory
tramwajowe i za kilka chwil zniknął w bramie ministerstwa. Dostojnik państwowy
zdążył, by punktualnie piastować urząd i podejmować decyzje. Nie ważne jakie. I
tak za nic nie odpowiada. Byleby się kręcił interes. Własny interes. A w
jesiennych wyborach i tak przejdzie. Jest tego pewien. I ja jestem pewien, o
czym zapewnia Was, drodzy Czytelnicy.
Dyżurny Psychiatra Kraju
Cezary Piotr Tarkowski