SYLWESTROWE WSPOMNIENIE
Kończy się 1978r. Basia, moja sympatia z Sanoka zaprosiła mnie w Bieszczady na
Sylwestra.
W tym rejonie kraju, zaopatrzenie w lepsze gatunki mięsa i wędlin było
katastrofalne. Ale w Warszawie i okolicach, w okresie świątecznym można było
kupić wszystko, choć należało odstać swoje w kolejce z tego powodu, że sklepów
było kilka razy mniej niż obecnie. Aby nie jechać do Sanoka z pustymi rękami,
dwa dni przed Sylwestrem kupiłem kilka kilogramów wspaniałej suszonej kiełbasy,
jakieś konserwy mięsne (wtedy były doskonałe), no i oczywiście trunki. Te
ostatnie nie były dobre, ale w Sanoku imponowały zagranicznymi etykietami.
Pamiętam, że zmokłem, bo było ciepło i padał deszcz.
W przeddzień Sylwestra ranek był piękny. Nocą lekki śnieg przyprószył ścięte
przymrozkiem kałuże. Po dżdżystych Świętach dzieci cieszyły się pierwszymi
oznakami zimy. Synoptycy, a nawet najstarsi górale nie przewidzieli tego, co
się wkrótce stało. Zresztą, nic nie zapowiadało katastrofy.
Zaczęło się po południu. Sypnęło gęstym, ale drobnym jak kaszka manna śniegiem.
Ze zmrokiem mróz tężał gwałtownie, a rtęć w termometrach opadała w oczach.
Jednocześnie uderzył wiatr. Silny, północno – wschodni, wciskający śnieg
wszędzie, w każdą szczelinę, tworząc zaspy, w których utknęły samochody, a
nawet pługi śnieżne i piaskarki.
Termometr wskazywał 27 kresek poniżej zera, kiedy wyjeżdżałem z Ursusa. Pociągi
podmiejskie jeszcze kursowały. Byłem ciepło ubrany i nawet cieszyłem się, że
już mrozi mi szampany. Ledwo dźwigałem bagaże, ale ich zawartość była, jak się
okazało, nieocenionym skarbem.
Mój pociąg miał odjechać z Dworca Centralnego o 22:43, ale tego wieczora ponury
głos z megafonów, jak jęk topielca z samego dna Styksu w podziemiach Hadesu,
wyliczał opóźnienia pociągów nie w dziesiątkach, a w tysiącach minut. Kolejarze
nie potrafili powiedzieć, gdzie znajduje się pośpieszny z Kołobrzegu, który
miał przybyć do Warszawy przed południem, czyli 12 godzin wcześniej. Pociąg
zaginął na trasie, przysypany zwałami śniegu.
Straciłem nadzieję wyjazdu, a do domu nie miałem już czym wrócić. Pozostało mi
zostać na dworcu i czekać. Miałem nawet ochotę napić się czegoś mocniejszego,
ale nie było z kim. W tamtych czasach bezdomnych nie było wcale. Obserwowałem,
więc kataklizm. W hali głównej dworca pękły rury grzewcze, umieszczone
gdzieś wysoko. Fontanny wody opadały na posadzkę już w postaci grudek lodu.
Zrezygnowani podróżni znikali za mlecznymi firanami szarpanej wichrem śnieżycy,
otulani bielą welonów zamieci i, jak arktyczne niedźwiedzie, poślubiali ogromne
zaspy brnąc środkiem Alej Jerozolimskich. To był niepojęty, surrealistyczny
widok. Oto w centrum wielkiego europejskiego miasta całkowicie zamarło życie.
Tylko mroźny wicher wył żałośnie między budynkami, których ogrom był niczym
wobec potęgi żywiołu.
Wreszcie po północy umęczona dusza z czyśćca wyjęczała przez megafon odjazd
mojego pociągu. W pierwszej klasie było ciepło i przytulnie. Skład ruszył i
pognał z łoskotem w śnieżną dal. Za oknami nie było widać nic, nawet świateł
mijanych stacyjek. Pociąg pędził na południe jak oszalały, jakby chciał uciec
przed klęską, która szła przez Polskę od północy. Po godzinie w wagonie zrobiło
się zimno. Bardzo zimno, a przy okazji jakoś strasznie. Szyba w oknie najpierw
pokryła się lodowymi kwiatami, a po godzinie obrosła grubą warstwą lodu.
Wszystkie metalowe części zaskrzyły brylancikami szronu. Jęk wichury
spotęgowany pędem pociągu przypominał demoniczne wycie stada hien. Kiedy słabe
światło lampy zaczęło migotać i przygasać, ruszyłem na poszukiwanie jakiejś
ludzkiej istoty. W jednym z wagonów na końcu składu znalazłem zmarzniętą na
sopel siostrę zakonną. Niemal siłą zabrałem ją z tej lodowni do jedynki. W
jednym z wagonów pociągu znalazłem konduktora i żołnierza wracającego z urlopu.
Ci marzli w przedziale służbowym. Kiedy znaleźliśmy się wszyscy razem gdzieś za
Radomiem, pociąg zwolnił i zaczął się zatrzymywać. Stawał coraz częściej i na
coraz dłużej. Wreszcie utknął w zaspach na dobre.
Rankiem udało nam się kopniakami otworzyć zamarznięte drzwi. Jak okiem sięgnąć,
aż po horyzont, rozciągała się śnieżna pustynia. Śnieg w niektórych miejscach
sięgał okien pociągu. A nawet wyżej, do dachu. Wiatr ucichł, wyszło
nawet słońce, a my staliśmy gdzieś w środku Arktyki.
Zakonnica, młoda, ładna dziewczyna, nie była przygotowana na 30-stopniowy mróz.
Była w letnich bucikach. Nogi zmarzły jej do tego stopnia, że nie mogła na nich
stanąć. Masowanie sprawiało okropny ból, trzeba było ogrzewać jej nogi pod
kurtkami. Przydały się moje zapasy i to bardzo.
Już myśleliśmy, że w tym pociągu spędzimy Sylwestra. Nie było bowiem możliwości
przejść nawet kilkunastu metrów. Zresztą, dokąd? Zastanawialiśmy się, jak do
nas dotrą maszyniści, kiedy wczesnym popołudniem wyzwolił nas ciężki, kolejowy
pług. To było gdzieś w Górach Świętokrzyskich. Od Ostrowca Świętokrzyskiego
szlak był przetarty przez pługi.
Kiedy pociąg minął linię Wisły, zrobiło się jakby cieplej. W okolicach
Tarnobrzega pola były ledwo przyprószone śniegiem, a w Rzeszowie siąpił deszcz.
Nasz pociąg wyglądał niesamowicie, jak lodowy sarkofag.
Na Sylwestra zdążyłem tylko dlatego, że w Rzeszowie przesiadłem się do
autobusu, który do Sanoka jedzie znacznie szybciej. Basia nie uwierzyła w moje
kłopoty z dotarciem do celu. Nikt nie wierzył. – My mamy co roku taką zimę w
Bieszczadach, bo takie warunki klimatyczne bywają u nas tylko w wysokich
partiach gór - mówiono.
***
Kilkanaście lat po tej „zimie stulecia” wraz z „demokracją”, pojawili się
bezdomni. Fachowcy od propagandy twierdzą, że na Mazowszu jest ich ok. 3000.
Łżą jak to żydzi, ponieważ to co najmniej 50 tysięcy. Jak w każdym
zbrodniczym ustroju, bo w samej Warszawie, tylko w wyniku oddawania
wszystkich wyremontowanych na koszt miasta kamienic „spadkobiercom” żydowskim
przez prezy-dętkę Hajkę Grundbaum, sfora bandytów- komorników wyrzuciła z
mieszkań tysiące rodzin wprost na ulicę. W Warszawie przygotowano ponoć 5
tys. miejsc w noclegowniach, a ludzie śpią tam na korytarzach, bo ponoć są
pijani. Hajka nie ma pieniędzy dla biedaków, których biedę sama bezkarnie,
zgodnie ze zbrodniczym prawem talmudycznym spowodowała. Ale miliardy na
zasiedlanie islamistami i ukraińskimi rezunami Warszawy ma. Na
budowę już drugiego meczetu, ba całego centrum „kultury” islamskiej też ma. Na
wybudowanie muzeum żydów miała i jako przykładna „katoliczka” wyznania
mojżeszowego ma pieniądze na budowę kilku osiedli żydowskich na takich samych
zasadach jak budują osiedla na innych terenach okupowanych w
Palestynie. Islamizacja stolicy Polski w toku. Na tęczę pederastów też
miała. I tak dalej. Byle tylko rozwijała się ich „demokracja”.
W chwili gdy to piszę jest ciepło. Ale niebawem zacznie się normalna zima i co
noc będzie zamarzać kilkanaście, kilkadziesiąt osób. Ale dla „katoliczki”
Grundbaum i reszty talmudycznych bandytów, to tylko Polacy. A co będzie,
jeśli przyjdzie zima, którą opisałem? Przecież klimat zwariował, bo
rozregulowała go ludzka chciwość. Zima z temperaturami poniżej 25 stopni może
rozwiązać w znacznej części problem bezdomnych, staruszków i ludzi biednych nie
mających pieniędzy na opał.
Zamarznięcie kilkunastu tysięcy bezdomnych teoretycznie poprawiłoby wizerunek
stolicy. Wszak zarośnięty i niemodnie ubrany nędzarz z reklamówkami pełnymi
puszek i innego dobytku nie pasuje do drogiego, świątecznego wystroju Starego
Miasta, Traktu Królewskiego czyli miejsc gdzie mieszkają już prawie sami żydzi.
Nie pasuje do pięknych wystaw sklepowych dla złodziei. Bezdomny do
drogiej, świątecznej iluminacji Warszawy, Krakowa czy Wrocławia pasuje jak
kwiatek do kożucha. Drażni i psuje chanukową i noworoczną atmosferę. A już
bezdomny na tle Pałacu Prezydenckiego, w oczach jego mieszkańców budzi tylko
pogardę i obrzydzenie. Ale nie łudźmy się. Mrozy mogą nieznacznie rozwiązać
problem tylko do wiosny. Później w imieniu lichwiarzy i następnych
„spadkobierców” znów wyruszą w teren komornicy i armia bezdomnych odrodzi się
jak feniks z popiołów.
Na zakończenie, chciałbym przeprosić Czytelników, którzy wyrażają
niezadowolenie z moich tekstów wspomnieniowych zamieszczanych na tym blogu.
Oczywiście strona jest raczej polityczna, a polityka ma oblicze ponure.
Zrozumienie mechanizmów rządzących Polską i światem jest tak przygnębiające, że
chciałem swoimi tekstami wspomnieniowymi i satyrycznymi odtruć trochę atmosferę
otaczającego nas smutku i przygnębienia. Zresztą od Nowego Roku będę pisał
zapewne dużo rzadziej, bo być może uda mi się załatwić posadę nocnego stróża.
Oczywiście na czarno, bo w kraju rasistowskim Polak inaczej i na innym
stanowisku zatrudniony być nie może.
Dyżurny Psychiatra Kraju,
Cezary Piotr Tarkowski