SROKA I KOŚĆ
Na Mazowszu, gdzie
Wkra płynie,
pod wierzbami w
starym młynie,
gdzie nie miele
nikt już kaszy,
a nocami ponoć
straszy –
żyła sroka czarno –
biała
na jesieni
owdowiała…
Mąż tragiczny miał
wypadek,
lecz zostawił sroce
spadek:
A więc piękne trzy
korale,
podwędzone niegdyś
w Spale,
cztery szkiełka
kolorowe,
dwa breloczki
całkiem nowe
i dwie igły, i
naparstek,
i kamyków kilka
garstek.
A do tego pawie
pióro,
znalezione gdzieś
nad Bzurą,
złoty pierścień,
lecz bez oczka.
Taki spadek miała
sroczka!
Zimą sroka myśli
sobie:
- Ja nie będę trwać
w żałobie…
Idzie wiosna,
ptasie gody ,
muszę nabrać znów
urody.
Przy słonecznej
więc niedzieli,
poszła w rzeczce do
kąpieli.
Tak zyskała
lśnienie piór
i zrobiła manikiur.
Chociaż inne srocze
damy,
gdy zostały już
wdowami,
dają przykład swej
wierności.
Pozostają w
samotności,
aż do końca życia
swego –
nie chcą męża mieć
nowego.
- Ja należę do
wyjątków
i nie cierpię tych
porządków!
- Przyznać muszę –
jam leniwa,
ale za to urodziwa!
- Muszę znowu
znaleźć męża,
by się w pracy nie
wytężać.
Może ptak być i
koślawy,
byle dawał dużo
strawy,
by przynosił mi
robaki,
larwy, ziarno i
pędraki.
- Żądam przeto od
autora,
by się z bajką tą
uporał,
dał mi męża
starownego,
nadzwyczajnie
bogatego!
- Jako pisarz – cóż
ja mogę?
Przed chciwcami
czuję trwogę.
Widać, pieniądz
rządzi światem!
Muszę przysiąść nad
tematem.
Jako sroka
wymusiła,
tak się bajka
potoczyła:
Opłotkami poszła
fama,
że jest sroczka
bardzo sama
i nad rzeczką w
starym młynie,
marzy teraz o
rodzinie.
Chce mieć męża i
pisklęta,
do zamęścia bardzo
chętna.
A więc wiosną
przyszli swaci,
po nich – sami - kandydaci.
Każdy z nich chciał
dobrze wypaść
i do gustu sroczce
przypaść.
Zalotnicy jak w
balecie.
Każdy w lśniącej
toalecie –
piórka ślicznie
wybłyszczone,
najdokładniej – na
ogonie.
( Tak, jak jest w
tym powiedzeniu
o ogonku i
chwaleniu.)
Teraz każdy, w
wielkiej tremie,
chce zachwycić
przedstawieniem.
Wprzódy tancerz
zawstydzony
wdzięcznie sroce
się ukłonił.
Później tańczył
lekkim kroczkiem,
patrząc w oczka
pięknej sroczce.
Samczyk skakał,
przytupywał,
wdzięcznie przy tym
główką kiwał.
Teraz w kółko jest
parada,
zaraz będzie
promenada!
Były również
piruety.
Co za balet, nad
balety!
Znowu ukłon w
stronę sroki,
znowu podskok nad
podskoki.
Cóż to były za
figury!
Aż iskrzyły się
pazury,
aż fruwały ptasie
puchy,
jakby pękły dwie
poduchy!
I nie można się tu
łudzić,
by tak tańczył ktoś
wśród ludzi.
Może tylko, gdzie
Podhale,
tańczą żywo tak
górale
zbójnickiego z
ciupagami,
wokół watry, pod
turniami.
Sroka patrzy,
dziobem kręci,
nie ukrywa swej
niechęci.
- Po co mi ci
przystojniacy?
Oni wszyscy – to
biedacy!
A ubogich było
trzystu,
więc wybrała bez
namysłu
bogatego, choć był
głuchy.
Tu nad Wkrą,
chodziły słuchy,
że raz będąc w
Amsterdamie,
zwędził brylant
pewnej damie.
Ma też ponoć gdzieś
ukrytą
biżuterię
znakomitą.
Pewnie wszystko to
kradzione,
bo jest dawno
dowiedzione,
że te sroki, proszę
dzieci,
kradną wszystko, co
się świeci.
Później były ptasie
śluby
i kłamliwe: „kocham,
luby!”
Potem jeszcze
weselisko,
i o szczęściu – to
już wszystko.
W noc poślubną,
lecz bez skutku:
- Daj mi dziubka,
ma milutka –
prosi czule żonkoś
młody.
- Mamy przecież
swoje gody!
Tyś mi wczoraj
przyrzekała,
że po ślubie
zniesiesz jaja!
- Znosić jaja? –
może potem,
gdy przylecisz tu
ze złotem.
I z brylantem, co
się lśni,
jak słoneczko w
letnie dni.
Pokazała mu
skrzydłami,
bo skrzeczenie było
na nic.
Srok był głuchy jak
ta skała,
co nad brzegiem
rzeki stała.
- Ja ci wskażę w
zaufaniu,
gdzie te skarby
pochowamy.
Obok młyna wierzba
stara
kryje dziuplę w
swych konarach.
Dziupla liśćmi jest
przykryta
i na skarbiec
znakomita.
Po klejnoty leć o
brzasku.
Chcę je ujrzeć w
pełnym blasku!
Srok posmutniał
zamyślony
i powiedział do
swej żony:
- To jest problem
niepojęty,
bo ten brylant jest
przeklęty.
Złe emocje zawsze
budził –
rodził zazdrość
pośród ludzi;
był powodem
przykrych zdarzeń.
Pewne chciwców są
cmentarze!
Próżne było
tłumaczenie,
musiał spełnić więc
życzenie.
Na żądanie świtem sroki,
poszybował pod
obłoki.
Minął kwadrans i
godzina,
a samczyka ciągle
nie ma.
Sroka różnie sobie
wróży –
na czekaniu dzień
się dłuży.
Tak godzina po
godzinie,
mijał dzionek w
starym młynie.
Sroka drepce,
przytupuje –
męża swego
wypatruje.
I się sroży, i się złości,
i ze złości dzisiaj
pości.
Bo ta sroka, bardzo
chciwa,
jest do tego…
niecierpliwa.
Już upłyną dzionek
długi,
cała nocka i dzień
drugi.
Wreszcie sroka
wygłodniała,
dnia trzeciego
poleciała
do nad wkrzańskich
wiejskich sadów,
aby najeść się
owadów.
Wiemy, że gdy sroka
głodna –
nawet skrzeczeć niepodobna!
Ona miała też w
zamyśle
skowronkowi porwać
pisklę
i złym świeci tu
przykładem.
Jest zwyczajnym
jajokradem!
Wszystko bardzo to
nieładnie,
sroka kradnie co
popadnie.
Wraca sroczka przed
wieczorem
najedzona, więc z
humorem.
Patrzy bystro, a w
oddali –
jakby stary młyn
się palił.
- Och, nad rzeką
łuna świeci…
Trzeba chyba
szybciej lecieć!
A im bliżej młyna
była,
coraz bardzie się
dziwiła;
bo nie widać tam
płomieni,
tylko mocno coś się
mieni.
- Cóż do diaska?
Ładne rzeczy!-
Tak do siebie sama
skrzeczy.
- To nie zorza, ani
łuna…
To jest UFO, do
pioruna!
- Może lepiej tam
nie włazić,
by się Obcym nie
narazić?
Może lepiej czekać
w lesie
i zobaczyć co
przyniesie
tu niezwykły bieg
wydarzeń,
nie szukając zbędnych
wrażeń?
- Ale błyszczy to
coś pięknie.
Z ciekawości chyba
pęknę!
Ja tu przecież z
wścibstwa słynę.
Trzeba zajrzeć
przez szczelinę…
A zerkając - oniemiała!
Omal zaraz nie
zemdlała,
bo na belce przy
suficie
lśnił się
brylant wyśmienicie.
- Jakiż piękny! Jak
się mieni…
Piękniejszego na
tej ziemi,
może nawet we
wszechświecie,
ja wam mówię – nie
znajdziecie!
Sroka patrzy i
podziwia,
a z wrażenia łeb
przekrzywia;
dziób otwiera,
mruży oczy –
tak ją brylant
zauroczył.
Noc zrobiła się
głęboka.
- Ach, bogata
jestem sroka –
mimochodem
pomyślała,
a o mężu…
zapomniała.
On tymczasem z
ciemnej niszy
obserwował żonę w
ciszy.
Już zrozumiał, to
nie plotka,
co ćwierkają po
opłotkach.
Straszna sroki jest
natura!
Zaraz będzie
awantura.
A zmieniając o niej
zdanie,
zadał żonie to
pytanie:
- Słuchaj sroko
zapatrzona!
Taka będzie z
ciebie żona?
Poleciałem za
granicę,
by wypełnić
obietnicę
i przyniosłem
klejnot cudny.
Jednak lot był
bardzo trudny,
bo w przestworzach,
nad Niemcami
miałem scysję z
jastrzębiami.
Jestem głodny i
zmęczony.
Oczekuję więc od
żony,
że napełni pusty
brzuszek.
Proszę podać zupkę
z muszek!
Smakowitą – z
dżdżownicami,
wśród srok zwanych…
kluseczkami.
Chciałbym jeszcze
smaczny deser…
bom od jadła jest
koneser.
Zamiast tak się
dziwnie gapić,
daj mi choć się
rosy napić.
- Precz z brylantem
i ze złotem!
Tylko miłość jest
klejnotem.
Tylko miłość jest
wartością,
a ten brylant? -
zwykłą kością.
Bo tak jest już na
tym świecie –
nie to piękne, co
się świeci…
- Patrzcie tylko!
Jaki głupi!
Co za miłość można
kupić?
Może mam ja kochać
ciebie?
Ja nie kocham nawet
siebie!
Wartościowe jest
matactwo,
ono daje mi
bogactwo.
A kolacji nie ma, nie dam!
Prędzej twój ogonek
sprzedam.
- Miej się sroko na
baczności!
Ja nie będę dzisiaj
pościł
i ten brylant co
się mieni,
mogę w gnata wnet
zamienić.
W pyszną kość
wołową z mięskiem,
bo za mięskiem
dzisiaj tęsknię.
I nie machaj tak
skrzydłami,
bo ja słyszę – moja
pani!
Ot, wróciłem znad
Loary,
jest tam zamek
bardzo stary.
Są tam wielkie
cztery wieże,
w których żyją
nietoperze.
Mieszka również pod
gontami
kruk – mój kuzyn
szanowany.
Jest on bardzo
doświadczony,
bo przez wiedźmy
wykształcony.
A wśród ptaków z
tego słynie,
że się zna na
medycynie
i za kilka monet
złotych
wnet wyleczył mnie
z głuchoty.
On udzielił mi też
rady,
by się trzymać tej
zasady:
„Jeśli szczęścia
swego szukasz,
ucz się dawać! – To
jest sztuka!
Bo gdy dajesz coś z
miłości,
serce śmieje się z
radości.
Dużo istot jest w
potrzebie,
a kto daje - będzie
w niebie!”
- Piękny brylant
przechowałem
i uczciwie go
oddaję.
Co ma wisieć - nie utonie.
Leć podaruj go swej
żonie,
jeśli tylko srocza
dama
jest przez
wszystkich uwielbiana.
Bo gdy ptasia
gospodyni
moc dobrego innym
czyni,
godna takiej jest
nagrody.
A gdy robi tylko
szkody
i swym złem napawa
trwogą,
musi karę ponieść
srogą!
- Teraz moim
przedsięwzięciem,
jest przekazać ci
zaklęcie.
- Abra kadabra kra, kra, kra –
jest dla bliźnich sroka zła!
Niech się stanie – czary mary –
nie uniknie sroka kary!
Skrzecząc głośno i
zawzięcie,
wypowiedział srok zaklęcie.
Wtedy nagle coś się
stało:
w starym młynie
pociemniało.
Klejnot co
zadziwiał świat –
zmienił się w
zwyczajny gnat.
- Widzisz sroko
niegodziwa?
Naważyłaś sobie
piwa!
Wymamrotał
mimochodem.
Potem chwycił gnata
dziobem
i poleciał w świat
daleki.
Byle dalej od tej
rzeki
i od sroki bardzo
chciwej,
choć nie powiem –
urodziwej.
Na Mazowszu, gdzie
Wkra płynie,
pod wierzbami w
starym młynie,
gdzie nie miele
nikt już kaszy,
ciemną nocą sroka
straszy.
Biedna teraz,
opuszczona,
z wolna staje się
szalona.
Coraz rzadziej już
się złości,
dniami lata – szuka
kości.
Czasem kiedy ją
znajduje,
to z nadzieją się wpatruje.
Myśli, że gnat w kupie śmieci,
jak ten brylant się
zaświeci.
Zna przysłowie cały
świat:
„Gapi się jak sroka
w gnat”.
Teraz wiesz, mój
mały bracie –
co też sroka widzi
w gnacie?
Tutaj nie jest mi
do śmiechu –
chciwość jest
zalążkiem grzechu!
Cezary Piotr Tarkowski