czwartek, 27 lipca 2023

CUD

 


CUD

          W niedzielę o 22.20 z przystanku obok Dworca Centralnego w Warszawie, do autobusu nr 517 wsiadła grupa młodych ludzi. Piwo w łapskach, w prymitywnych gębach kloaka. Wygolone łby, osadzone na byczych karkach, wrośnięte w górę mięcha. Głośno, coraz głośniej kontynuowali konwersację rzadko przeplataną wyrazami spoza słownika wulgaryzmów. Chamstwo jest przecież głośne.

          W zatłoczonych autobusach linii 517 terror chamstwa stanowi codzienność, do której przyzwoici ludzie muszą się przyzwyczaić. Terroryzowanie pasażerów zalicza się do współczesnej obyczajowości i stanowi niską szkodliwość społeczną. Jako przejaw „folkloru” nie jest podstawą do interwencji policji. Dlatego niczym nie zagrożone szumowiny czują się swobodnie.

          W naszym autobusie coraz intensywniejsza eskalacja chamstwa spowodowała, że po kilku minutach w przodzie pojazdu zapanował niebywały ścisk, a tył stał się znacznie luźniejszy. Cham posiada taką konstrukcję psychiczną, która nakazuje mu niszczyć wszystko, co nie jest jego własnością. A więc na początek, jeden z ogolonych łbów usiłował wybić szybę. Szkło w nowych autobusach jest widocznie bardzo mocne, bo mimo ogromnego zapału i włożonej energii szyba została cała.

          „Brak zaspokojenia gwałtownej potrzeby przynosi frustrację, która wywołuje stres. Frustracja charakteryzuje się podnieceniem psychoruchowym, nadmiernym napięciem emocjonalnym i wzrostem poziomu lęku. Reakcją na frustrację jest agresja.”  Takiej oto formułki używają nasi wybitni prawnicy, by wykazać, że chama nie należy karać. Trzeba mu współczuć.

          Skoro szyba stawiła zdecydowany opór, to teraz tępe, przepite ślepia zaczęły poszukiwać obiektu, aby zgodnie z definicją „frustrat” mógł wyładować swoją agresję.

          Ofiara w takim przypadku musi być zdecydowanie słabsza, aby nie narazić się na następną frustrację. Dlatego prymityw zadał pytanie starszemu wiekiem pasażerowi:

          - Co się k… gapisz?

          Obiekt zaczepki skulił się i odwrócił wzrok. To jednak rozochociło tylko grupkę twardzieli. Teraz wszyscy zaczęli ubliżać wylęknionemu człowiekowi. Współpasażerowie w milczeniu patrzyli w okna.

          Rozparte na siedzeniu chamisko, żłopnęło duży łyk piwa i zwróciło się do kumpla:

          - Zobacz k… jaka znieczulica! Ha, ha, ha!

          Teraz rechotali już w czterech czy pięciu.

          Pasażer chciał wstać z miejsca i wydostać się z potrzasku, ale mu nie pozwolili. Zaczęli go szarpać i poszturchiwać. Zapowiadała się niezła zabawa…

          I nagle stał się cud. Ze środka autobusu energicznie ruszyło trzech młodych, wysportowanych mężczyzn. Nie dyskutowali. Od ich silnych razów, celnie wymierzonych pięściami, chamskie łby odbijały się jak piłki. Akurat autobus zatrzymał się na przystanku.

          Kiedy otworzyły się drzwi, można było zauważyć jak ci, którzy jeszcze kilkanaście sekund wcześniej czuli się całkowicie bezkarni, wyfrunęli z autobusu gubiąc puszki z piwem. Za nimi wyskoczyli interweniujący, by pokazać, że całkowite liczenie na znieczulicę może okazać się założeniem błędnym. „Na szczęście” nie było w pobliżu policji. Bicie chama jest przecież czynem szkodliwym społecznie i stanowi przestępstwo.

          Autobus ruszył. Pasażerowie zajęli opuszczone miejsca. Zrobiło się jakby luźniej. Na wszystkich twarzach pojawił się uśmiech, a w oczach wesołe iskierki. Było tak aż do samego Ursusa. Prawdziwy cud.

Dyżurny Psychiatra Kraju

Cezary Piotr Tarkowski

SROKA I KOŚĆ

                         SROKA I KOŚĆ

Na Mazowszu, gdzie Wkra płynie,

pod wierzbami w starym młynie,

gdzie nie miele nikt już kaszy,

a nocami ponoć straszy –

żyła sroka czarno – biała

na jesieni owdowiała…

 

Mąż tragiczny miał wypadek,

lecz zostawił sroce spadek:

A więc piękne trzy korale,

podwędzone niegdyś w Spale,

cztery szkiełka kolorowe,

dwa breloczki całkiem nowe

i dwie igły, i naparstek,

i kamyków kilka garstek.

A do tego pawie pióro,

znalezione gdzieś nad Bzurą,

złoty pierścień, lecz bez oczka.

Taki spadek miała sroczka!

 

Zimą sroka myśli sobie:

- Ja nie będę trwać w żałobie…

Idzie wiosna, ptasie gody ,

muszę nabrać znów urody.

Przy słonecznej więc niedzieli,

poszła w rzeczce do kąpieli.

Tak zyskała lśnienie piór

i zrobiła manikiur.

 

Chociaż inne srocze damy,

gdy zostały już wdowami,

dają przykład swej wierności.

Pozostają w samotności,

aż do końca życia swego –

nie chcą męża mieć nowego.

 

- Ja należę do wyjątków

i nie cierpię tych porządków!

- Przyznać muszę – jam leniwa,

ale za to urodziwa!

 

- Muszę znowu znaleźć męża,

by się w pracy nie wytężać.

Może ptak być i koślawy,

byle dawał dużo strawy,

by przynosił mi robaki,

larwy, ziarno i pędraki.

 

- Żądam przeto od autora,

by się z bajką tą uporał,

dał mi męża starownego,

nadzwyczajnie bogatego!

 

- Jako pisarz – cóż ja mogę?

Przed chciwcami czuję trwogę.

Widać, pieniądz rządzi światem!

Muszę przysiąść nad tematem.

Jako sroka wymusiła,

tak się bajka potoczyła:

 

Opłotkami poszła fama,

że jest sroczka bardzo sama

i nad rzeczką w starym młynie,

marzy teraz o rodzinie.

Chce mieć męża i pisklęta,

do zamęścia bardzo chętna.

 

A więc wiosną przyszli swaci,

po nich – sami -  kandydaci.

Każdy z nich chciał dobrze wypaść

i do gustu sroczce przypaść.

 

Zalotnicy jak w balecie.

Każdy w lśniącej toalecie –

piórka ślicznie wybłyszczone,

najdokładniej – na ogonie.

( Tak, jak jest w tym powiedzeniu

o ogonku i chwaleniu.)

 

Teraz każdy, w wielkiej tremie,

chce zachwycić przedstawieniem.

Wprzódy tancerz zawstydzony

wdzięcznie sroce się ukłonił.

Później tańczył lekkim kroczkiem,

patrząc w oczka pięknej sroczce.

Samczyk skakał, przytupywał,

wdzięcznie przy tym główką kiwał.

Teraz w kółko jest parada,

zaraz będzie promenada!

 

Były również piruety.

Co za balet, nad balety!

Znowu ukłon w stronę sroki,

znowu podskok nad podskoki.

Cóż to były za figury!

Aż iskrzyły się pazury,

aż fruwały ptasie puchy,

jakby pękły dwie poduchy!

I nie można się tu łudzić,

by tak tańczył ktoś wśród ludzi.

Może tylko, gdzie Podhale,

tańczą żywo tak górale

zbójnickiego z ciupagami,

wokół watry, pod turniami.

 

Sroka patrzy, dziobem kręci,

nie ukrywa swej niechęci.

- Po co mi ci przystojniacy?

Oni wszyscy – to biedacy!

 

A ubogich było trzystu,

więc wybrała bez namysłu

bogatego, choć był głuchy.

Tu nad Wkrą, chodziły słuchy,

że raz będąc w Amsterdamie,

zwędził brylant pewnej damie.

Ma też ponoć gdzieś ukrytą

biżuterię znakomitą.

 

Pewnie wszystko to kradzione,

bo jest dawno dowiedzione,

że te sroki, proszę dzieci,

kradną wszystko, co się świeci.

 

Później były ptasie śluby

i kłamliwe: „kocham, luby!”

Potem jeszcze weselisko,

i o szczęściu – to już wszystko.

 

W noc poślubną, lecz bez skutku:

- Daj mi dziubka, ma milutka –

prosi czule żonkoś młody.

- Mamy przecież swoje gody!

Tyś mi wczoraj przyrzekała,

że po ślubie zniesiesz jaja!

- Znosić jaja? – może potem,

gdy przylecisz tu ze złotem.

I z brylantem, co się lśni,

jak słoneczko w letnie dni.

 

Pokazała mu skrzydłami,

bo skrzeczenie było na nic.

Srok był głuchy jak ta skała,

co nad brzegiem rzeki stała.

 

- Ja ci wskażę w zaufaniu,

gdzie te skarby pochowamy.

Obok młyna wierzba stara

kryje dziuplę w swych konarach.

Dziupla liśćmi jest przykryta

i na skarbiec znakomita.

Po klejnoty leć o brzasku.

Chcę je ujrzeć w pełnym blasku!

 

Srok posmutniał zamyślony

i powiedział do swej żony:

- To jest problem niepojęty,

bo ten brylant jest przeklęty.

Złe emocje zawsze budził –

rodził zazdrość pośród ludzi;

był powodem przykrych zdarzeń.

Pewne chciwców są cmentarze!

 

Próżne było tłumaczenie,

musiał spełnić więc życzenie.

 Na żądanie świtem sroki,

poszybował pod obłoki.

 

Minął kwadrans i godzina,

a samczyka ciągle nie ma.

Sroka różnie sobie wróży –

na czekaniu dzień się dłuży.

Tak godzina po godzinie,

mijał dzionek w starym młynie.

Sroka drepce, przytupuje –

męża swego wypatruje.

I się sroży, i się złości,

i ze złości dzisiaj pości.

Bo ta sroka, bardzo chciwa,

jest do tego… niecierpliwa.

 

Już upłyną dzionek długi,

cała nocka i dzień drugi.

Wreszcie sroka wygłodniała,

dnia trzeciego poleciała

do nad wkrzańskich wiejskich sadów,

aby najeść się owadów.

 

Wiemy, że gdy sroka głodna –

nawet skrzeczeć niepodobna!

Ona miała też w zamyśle

skowronkowi porwać pisklę

i złym świeci tu przykładem.

Jest zwyczajnym jajokradem!

Wszystko bardzo to nieładnie,

sroka kradnie co popadnie.

 

Wraca sroczka przed wieczorem

najedzona, więc z humorem.

Patrzy bystro, a w oddali –

jakby stary młyn się palił.

- Och, nad rzeką łuna świeci…

Trzeba chyba szybciej lecieć!

A im bliżej młyna była,

coraz bardzie się dziwiła;

bo nie widać tam płomieni,

tylko mocno coś się mieni.

 

- Cóż do diaska? Ładne rzeczy!-

Tak do siebie sama skrzeczy.

- To nie zorza, ani łuna…

To jest UFO, do pioruna!

 

- Może lepiej tam nie włazić,

by się Obcym nie narazić?

Może lepiej czekać w lesie

i zobaczyć co przyniesie

tu niezwykły bieg wydarzeń,

nie szukając zbędnych wrażeń?

 

- Ale błyszczy to coś pięknie.

Z ciekawości chyba pęknę!

Ja tu przecież z wścibstwa słynę.

Trzeba zajrzeć przez szczelinę…

 

A zerkając -  oniemiała!

Omal zaraz nie zemdlała,

bo na belce przy suficie

lśnił się brylant  wyśmienicie.

 

- Jakiż piękny! Jak się mieni…

Piękniejszego na tej ziemi,

może nawet we wszechświecie,

ja wam mówię – nie znajdziecie!

Sroka patrzy i podziwia,

a z wrażenia łeb przekrzywia;

dziób otwiera, mruży oczy –

tak ją brylant zauroczył.

 

Noc zrobiła się głęboka.

- Ach, bogata jestem sroka –

mimochodem pomyślała,

a o mężu… zapomniała.

 

On tymczasem z ciemnej niszy

obserwował żonę w ciszy.

Już zrozumiał, to nie plotka,

co ćwierkają po opłotkach.

Straszna sroki jest natura!

Zaraz będzie awantura.

A zmieniając o niej zdanie,

zadał żonie to pytanie:

 

- Słuchaj sroko zapatrzona!

Taka będzie z ciebie żona?

Poleciałem za granicę,

by wypełnić obietnicę

i przyniosłem klejnot cudny.

Jednak lot był bardzo trudny,

bo w przestworzach, nad Niemcami

miałem scysję z jastrzębiami.

 

Jestem głodny i zmęczony.

Oczekuję więc od żony,

że napełni pusty brzuszek.

Proszę podać zupkę z muszek!

Smakowitą – z dżdżownicami,

wśród srok zwanych… kluseczkami.

Chciałbym jeszcze smaczny deser…

bom od jadła jest koneser.

Zamiast tak się dziwnie gapić,

daj mi choć się rosy napić.

 

- Precz z brylantem i ze złotem!

Tylko miłość jest klejnotem.

Tylko miłość jest wartością,

a ten brylant? - zwykłą kością.

Bo tak jest już na tym świecie –

nie to piękne, co się świeci…

 

- Patrzcie tylko! Jaki głupi!

Co za miłość można kupić?

Może mam ja kochać ciebie?

Ja nie kocham nawet siebie!

Wartościowe jest matactwo,

ono daje mi bogactwo.

A  kolacji nie ma, nie dam!

Prędzej twój ogonek sprzedam.

 

- Miej się sroko na baczności!

Ja nie będę dzisiaj pościł

i ten brylant co się mieni,

mogę w gnata wnet zamienić.

W pyszną kość wołową z mięskiem,

bo za mięskiem dzisiaj tęsknię.

I nie machaj tak skrzydłami,

bo ja słyszę – moja pani!

 

Ot, wróciłem znad Loary,

jest tam zamek bardzo stary.

Są tam wielkie cztery wieże,

w których żyją nietoperze.

Mieszka również pod gontami

kruk – mój kuzyn szanowany.

Jest on bardzo doświadczony,

bo przez wiedźmy wykształcony.

A wśród ptaków z tego słynie,

że się zna na medycynie

i za kilka monet złotych

wnet wyleczył mnie z głuchoty.

 

On udzielił mi też rady,

by się trzymać tej zasady:

„Jeśli szczęścia swego szukasz,

ucz się dawać! – To jest sztuka!

Bo gdy dajesz coś z miłości,

serce śmieje się z radości.

Dużo istot jest w potrzebie,

a kto daje - będzie w niebie!”

 

- Piękny brylant przechowałem

i uczciwie go oddaję.

Co ma wisieć  - nie utonie.

Leć podaruj go swej żonie,

jeśli tylko srocza dama

jest przez wszystkich uwielbiana.

Bo gdy ptasia gospodyni

moc dobrego innym czyni,

godna takiej jest nagrody.

A gdy robi tylko szkody

i swym złem napawa trwogą,

musi karę ponieść srogą!

 

- Teraz moim przedsięwzięciem,

jest przekazać ci zaklęcie.

- Abra kadabra kra, kra, kra –

jest dla bliźnich sroka zła!

Niech się stanie – czary mary –

nie uniknie sroka kary!

 

Skrzecząc głośno i zawzięcie,

wypowiedział srok zaklęcie.

Wtedy nagle coś się stało:

w starym młynie pociemniało.

Klejnot co zadziwiał świat –

zmienił się w zwyczajny gnat.

 

- Widzisz sroko niegodziwa?

Naważyłaś sobie piwa!

Wymamrotał mimochodem.

Potem chwycił gnata dziobem

i poleciał w świat daleki.

Byle dalej od tej rzeki

i od sroki bardzo chciwej,

choć nie powiem – urodziwej.

 

Na Mazowszu, gdzie Wkra płynie,

pod wierzbami w starym młynie,

gdzie nie miele nikt już kaszy,

ciemną nocą sroka straszy.

Biedna teraz, opuszczona,

z wolna staje się szalona.

Coraz rzadziej już się złości,

dniami lata – szuka kości.

Czasem kiedy ją znajduje,

to z nadzieją się wpatruje.                

Myśli, że gnat w kupie śmieci,

jak ten brylant się zaświeci.

 

Zna przysłowie cały świat:

„Gapi się jak sroka w gnat”.

Teraz wiesz, mój mały bracie –

co też sroka widzi w gnacie?

 

Tutaj nie jest mi do śmiechu –

chciwość jest zalążkiem grzechu!

 

Cezary Piotr Tarkowski

 

 

 

 

PCHŁA TURYSTKA

    PCHŁA  TURYSTKA   W Sandomierzu pchła mieszkała. Kiedyś sobie pomyślała, że jej wcale nie zaszkodzi, gdy odwiedzi ciotkę w Ł...