poniedziałek, 12 września 2022

KONCERT

 

KONCERT

 

           Temat zachowań odbiorców ogromnego huku, wytwarzanego bez powodu i pożytku przez robotników nazywanych IDOLAMI, podejmowali już socjolodzy. Ich mętne tłumaczenia nie wyjaśniają jednak przyczyny, dla której niezrównoważeni psychicznie osobnicy zbierają się do kupy i poddają procesowi trwałego uszkodzenia słuchu. Chorzy nazywani przez socjologów FANAMI są gotowi zapłacić każdą cenę, by pomagać IDOLOM w bezkarnej produkcji barbarzyńskiego hałasu. Pragnę w tym miejscu poinformować, że słowo FAN wywodzi się z łacińskiego FANATICUS – oszalały.

           Kiedy w okolicy gdzie mieszkam rozlepiono afisze zapowiadające popis IDOLI, podjąłem ryzyko osobistego uczestniczenia w imprezie i okresowego przebywania wśród tłumu. Uczyniłem to w celu poddania FANÓW, czyli oszalałych, bezpośredniej obserwacji klinicznej. Nazywanie jednak przeraźliwego ryku koncertem, jest szalbierstwem podobnym do masażu chińskiego kręgosłupa, lub sprzedaży maści na szczury. Koncert bowiem kojarzy się zawsze z muzyką. Treści plakatu nie zrozumiałem, napisy bowiem były zagraniczne. Zespół też wyglądał na zagraniczny, ba, nawet na gości z innej galaktyki. Jednakże IDOLE i FANI porozumiewali się językiem nie wychodzącym poza granice polskich, niekiedy ruskich wulgaryzmów. W parku, gdzie znajduje się muszla koncertowa, zaczęli zbierać się cudacy płci zagadkowej. (To już wynik nowej chazarskiej ideologii gender). Tępe oblicza właścicieli organizmów wypełnionych dopalaczami i innymi substancjami chemicznymi zdradzały POSĘPNICĘ.

             Na wszelki wypadek normalni ludzie (mało tolerancyjni), kończyli spacer i pośpiesznie udawali się do domów. Tylko ci, u których ciekawość zwyciężyła instynkt samozachowawczy zostali, by obejrzeć indywidua, jakich nie sposób nawet znaleźć w muzeum figur woskowych. Na ławce pozostał też miejscowy kloszard, który by zmniejszyć objawy DELIRIUM ALCOHOLICUM, spokojnie spożywał denaturat. Nie interesowało go nic dokoła, poza wytwornym bukietem unoszącym się znad trunku.

            I oto nadszedł czas kataklizmu. Jednocześnie z błyskiem różnokolorowych i silnych świateł (prawdopodobnie ostrzegawczych), rozległ się potężny, przeciągły grzmot. Jakby nad miastem rozszalało się tysiąc burz z gradobiciem. To jeden z „artystów” z przekrwionymi oczami wyrażającymi OBŁĘD, w przybrudzonym podkoszulku, walił co sił w kotły, bębny i talerze. Jako lżejszego stopnia IMBECILLITAS, wykonywał tę prostą czynność do końca. Jednocześnie trzech innych IDOLI, za pomocą gitar, zaczęło wytwarzać ostry hałas, coś jakby cięcie ogromną piłą tarczową, tzw. krajzegą potężnego pnia nabitego gwoździami, z tym, że wielokrotnie głośniej, bo przecież dysponowali potężnymi wzmacniaczami. Ale nagle na widowni rozlega się przeciągły pisk prawdopodobnie FANEK zagłuszający huk silników przelatującego bardzo nisko odrzutowca. Bo oto na scenę wbiega IDOL główny, bożyszcze tłumów. Ubrany jak kat na czerwono, z fioletowo - pomarańczowym kołtunem na głowie, wywołując natężenie SENSORIUM i wzmożone samopoczucie FANÓW, przeradzające się z upływem czasu w STAN KATANONICZNY z podnieceniem psychoruchowym IN PLUS, dający obraz HISTERII KONWERSYJNEJ.

              Potężne głośniki emitują przejmujący wrzask mistrza. Nie wiem czemu obraża się skrzydlate stworzenia, mówiąc o niektórych „ptasie móżdżki”. Przecież ptaki odleciały natychmiast, zostawiając swoje gniazda i dziuple na pastwę ogłuszającego huku, by znaleźć schronienie gdzieś za nieboskłonem. Dostrzegłem też staruszka, który niespodziewanie odzyskał władzę w nogach, odrzucił kule i pomknął na oślep przed siebie, mijając psa, który pierzchał z podkulonym ogonem. Tak wyglądało Jerycho! Tak będzie wyglądał koniec świata?!

             Znowu scena. „Artyści” bez ustanku miotani nagłymi skurczami ciała, łamani w pól przez niewidzialne siły, zaczynają poruszać się po scenie w dziwacznych posuwach i podskokach. Gdyby nie gwałtowne  drgawki i piana na ustach, stwierdziłbym niewątpliwie PLĄSAWICĘ PRZEWLEKŁĄ HUNTINGTONA. Jakby obdzierany ze skóry mistrz wykazywał wszelkie objawy ZESPOŁU SPLĄTANIOWEGO – AMENTII, wyżywając się psychoruchowo. Trzymając oburącz stojak z mikrofonem, biegał po scenie tam i z powrotem, klękał, kładł się i tarzał po deskach estrady, a tłum szalał z podziwu.

             Dopiero teraz dotarło do kloszarda, że park i w zasadzie całą dzielnicę Warszawy nawiedziła klęska żywiołowa. Straszliwy hałas postawił go na nogi. Nagle otrzeźwiał. Uciekając co sił w nogach, gubił torby z puszkami po piwie, łachmany – cały dobytek. Przed „koncertem” obserwowałem kopiec tworzony przez kreta. Teraz przerażone zwierzątko zmieniło kierunek i zaczęło błyskawicznie kopać w kierunku jądra Ziemi.

             Porażający cierpieniem krzyk mistrza łamanego kołem i miotającego wymyślne przekleństwa, zmusił mnie do koncentracji uwagi. Teraz „artysta” w straszliwych konwulsjach tłucze głową w podłogę. Nawet mi się to spodobało. Cóż za ekspresja, jakież poświęcenie dla sztuki!

             Teraz HISTERIA FANÓW przybrała pełen obraz kliniczny ZESPOŁU KATATONICZNEGO w postaci HIPERKINETYCZNEJ. Chorzy na przemian śmieją się i płaczą, skaczą, wyją, tańczą, niszczą wszystko dokoła. A bębnista wali w bębny tak zapalczywie, aż pot zalewa mu czoło. Robi widać na akord.

            Kiedy sparaliżowany i ogłuszony zacząłem rozmyślać o Dniach Ostatnich, dokonał się cud. Stara, głucha jak pień Kabulakowa, która jako jedyna nie uciekła jeszcze z parku, stała na środku alejki uśmiechnięta i powtarzała: „ja słyszę, ja słyszę…”

            W krótkiej przerwie, kiedy IDOLE musieli przepłukać sobie gardła piwskiem i okowitą, zacząłem rozróżniać płeć niektórych FANÓW, bowiem nieszczęsne uczestniczki imprezy podarły na sobie odzież. Spazmatycznie płacząc i piszcząc na przemian, wyrywały sobie włosy, a te ostrzyżone na łyso, drapały pazurami tatuaże. Jedna biedaczka połknęła w afekcie trzy srebrzyste kulki przytwierdzone do języka. Za kilkanaście godzin je odzyska i kulki trafią gdzie były.

            Po przerwie nastąpiła eskalacja huku, wrzasku, łomotu i wycia.

            Muzyka wywołuje w świadomości słuchacza obrazy i fantazje, co jest prawidłową reakcją psychiczną na sztukę. Dlatego oczami wyobraźni widziałem i słyszałem egzekucję Michała Piekarskiego w 1620 r. na rynku Nowego Miasta w Warszawie. Niedoszłego królobójcę szarpano rozpalonymi szczypcami, obdzierano ze skóry, rozrywano końmi. Dopiero po ostatecznym nawleczeniu Azji na pal występ zakończono. Pozostali jeszcze FANI, którzy podnieceni psychoruchowo, w pędzie niszczycielskim zdemolowali park i okolicę. Objawem histerii bywa często mimowolne wydalanie. Ci, którym udało się wstrzymywać do końca, zamienili teraz muszlę koncertową w klozetową.

           Żal mi tylko Kabulakowej.- Nie słyszę, już nic nie słyszę – powtarzała smutno.

 

Dyżurny Psychiatra Kraju

Cezary Piotr Tarkowski

 

KOT PROT W ZIELONEJ GÓRZE

 

  KOT PROT W ZIELONEJ GÓRZE

 

 Wyjazd Prota

Nie jednego znamy kota,

lecz przygody kota Prota,

godne są opowiedzenia,

bo nikt lepszych przygód nie ma.

 

Właśnie kończą się wakacje,

a Prot poszedł dziś na stację.

Jak pasażer tutaj każdy,

kot ogląda rozkład jazdy.

 

Znać ten rozkład nie zaszkodzi.

- O, tu pociąg jest do Łodzi!

Jest też ekspres stąd do Pcimia,

do Katowic i Lublina.

 

Prot się teraz zastanawia –

może jechać do Wrocławia?

Jeszcze jeździ osobowy,

do Radomia i do Wschowy.

Jest pociągów tu niemało.

Gdzieś pojechać by się zdało.

Nasz Prot lubi – między nami –

bardzo jeździć pociągami.

 

Wyjrzał Prot nasz na perony,

a tu pociąg podstawiony.

Na wagonie jest tabliczka,

że ten pociąg do Giżycka;

a odjedzie zaraz za nim,

znany ekspres „Luboszanin”.

 

- Znam już Warmię i Mazury –

do Zielonej jadę Góry!

- To nie moja przecież wina,

że rok szkolny się zaczyna!

 

- Mnie ta szkoła wszak nie służy –

Prot wakacje więc wydłuży.

Kot do kasy biegiem leci,

po miejscówkę i bilecik.

 

- Żegnam myszy, żegnam szczury –

do Zielonej jadę Góry!

Wielka wzięła mnie pokusa,

by świętować Dni Bachusa!

 

Zwiedzanie Zielonej Góry

Pociąg przemknął jak ta strzała,

w trzy godziny, tak bez mała.

Znalazł się w Zielonej Górze,

gdzie zatrzyma się na dłużej.

 

Dnia drugiego, zaraz z rana,

Prot się zabrał do zwiedzania.

Wcześnie rano szybko rusza,

do miejskiego cud ratusza.

 

Chodzi Prot po Starym Rynku

i podziwia czar budynków.

Wąskie wiodą stąd uliczki,

przy nich stare kamieniczki.

Pełno jest tych kamieniczek,

ale ile – to nie zliczę!

 

Dalej kościół Matki Boskiej,

naszej Pani Częstochowskiej.

Wszedł do środka, ale teraz

dech Protowi aż zapiera.

 

Tutaj kopia jest obrazu,

którą dostrzegł Prot od razu.

Równa jest wizerunkowi,

Matki Boskiej z Częstochowy.

 

Najpiękniejsza to na świecie,

Matka Boska na portrecie.

Każdy pragnie z czci wyrazem,

zmówić pacierz przed obrazem

Panny Świętej i Dziewicy,

której cudów nikt nie zliczy.

 

Z uwielbienia oczy płoną

przed cudowną tą ikoną,

a gdy klęknie pątnik pieszy,

Matka Boska go pocieszy.

 

Miasto Prota to zadziwia –

zwiedza dalej i podziwia.

Teraz Prot już dziarsko zmierza,

gdzie Łaziebna stoi Wieża.

Był tu areszt i ciemnice,

gdzie więziono czarownice.

I opryszków tu niemało,

w ciasnych celach przesiedziało.

 

Jeszcze Prot zobaczyć musiał,

znany posąg imć Bachusa.

Bachus z bożków greckich słynie,

że czas spędza on przy winie.

Jest też bożkiem winorośli,

zatem lubią go dorośli.

 

Jest też park w Zielonej Górze,

gdzie zatrzymał się Prot dłużej.

Tutaj prosto, kot z ulicy,

do parkowej wszedł winnicy,

skąd się droga rozpoczyna,

do lubuskiej beczki wina.

 

Tu wysoka stoi szklarnia,

znana w mieście – to palmiarnia.

Tutaj palmy i agawy,

których bardzo Prot ciekawy.

Wszedł nieborak pod kaktusa

i znużony zasnąć musiał.

 

Święto Winobrania

Ale dosyć tego spania,

Święto będzie Winobrania.

Dni Bachusa, Święto Wina,

właśnie dziś się rozpoczyna.

Bachus przejął klucze miasta.

Przejął rządy no i basta…

 

Dzień zaczyna korowodem,

dziś sam Bachus. Idzie przodem.

Za nim różni przebierańcy,

każdy śpiewa, każdy tańczy.

 

Bachus wygląd ma wspaniały –

w winoroślach idzie cały.

Z sobą wiedzie Bachusików,

których w mieście jest bez liku.

 

Dalej pełno jest młodzieży,

w umajonej dziś odzieży.

Grupka idzie też kobziarzy,

nie brakuje tu szczudlarzy.

 

Są na szczudłach też dwaj klauni,

dla dzieciarni – bardzo fajni.

Śmiesznie są umalowani

i żonglują piłeczkami.

Gość też gra na katarynie,

z której stary przebój płynie.

 

Oto z barwną kawalkadą,

stare bryczki wolno jadą.

Każda bryczka przystrojona,

w najpiękniejsze winogrona.

Winoroślą kryte bluzki –

pięknych dziewcząt, bo lubuskich.

Stroje takie jak w teatrze,

więc z podziwem trzeba patrzeć.

 

Prota, rzec to teraz muszę,

zadziwiają kapelusze.

Ronda retro, oblepione

są nie jednym winogronem.

Deszcz konfetti, serpentyny,

sypią się na te dziewczyny.

Kto żyw w mieście, wyszedł z domu,

lub przygląda się z balkonu.

Każdy stojąc na balkonie,

śmieje się i klaszcze w dłonie.

 

(Głoszę wszystkim, by wiedzieli –

tu mieszkańcy są weseli.

Gdy twe miasto jest ponure,

odwiedź więc Zieloną Górę!)

 

Jadą jakieś trzy pojazdy,

ubielony jest z nich każdy.

To pojazdy rowerowe,

bardzo w Polsce nietypowe.

Nie wiem czy wy o tym wiecie,

nie ma takich nigdzie w świecie.

Jeden z kół ogromnych słynie –

jak w diabelskim niemal młynie.

A kierowca cały biały,

mocno ciśnie na pedały.

Na ten „rower” lecą kwiaty,

głośne słychać też wiwaty.

 

 Nagle słychać śmiechy w tłumie –

kto nie widział – nie zrozumie,

bo na skraju dziś deptaka,

wnet ujrzano tu cudaka.

Cudak lśniący jest jak z niklu,

dziarsko mknie on na bicyklu.

 

Czarne z wąsów zawijasy,

w paski długie ma portasy,

a publice jest wesoło,

bo mu skrzypi wielkie koło.

Jeszcze piesek narowisty,

portki podrzeć chce cyklisty!

 

Pełno tutaj jest bębnistów,

oraz znanych nam artystów.

I orkiestra idzie dęta,

a w niej piękne są dziewczęta.

Chłopcom też nic nie brakuje –

całe miasto maszeruje.

Idzie pochód, gra muzyka,

w takt muzyki Prot też bryka.

Ja nie będę bajerował –

niech karnawał w Rio się schowa!

 

Kiedy słońce zajdzie wreszcie,

to w winiarniach w całym mieście

degustacja się zaczyna,

najlepszego w Polsce wina.

 

A w przytulnych, małych barkach,

dla każdego wina czarka.

Wszystkie knajpki zapełnione.

Wino białe i czerwone,

piją damy i panowie,

za Bachusa dzisiaj zdrowie.

 

Kres już Święta Winobrania,

Prot ułożył się do spania.

Ale rano przy deptaku,

śpiew usłyszał miejskich ptaków.

Jeden ptaszek w starych drzewach,

taką piosnkę mu zaśpiewał:

„- Piękna jest Lubuska Ziemia,

a piękniejszej w Polsce nie ma.

Tu najtęskniej słowik śpiewa,

marzycielsko szumią drzewa.

Strumyk szemrze romantycznie,

księżyc świeci nam magicznie.

 

Tu radośnie słonko wstaje,

by w cudowne polskie maje

budzić leśne, ptasie chóry,

śpiewające hymn natury.

 

Tutaj niebo czasem smutne,

noc ubiera w piękną suknię.

Gwiazdy lśniące jak brylanty,

do snu grają nam kuranty.

 

Tutaj lato jest pogodne,

zimy zawsze są łagodne.

Tu górzyste okolice,

więc na stokach są winnice.

Tu wspaniałe rolne płody

i z łąk wonnych pyszne miody.

 

Kiedy wzlecę aż pod chmurę,

to Zieloną widzę Górę.

Piękny ratusz i ulice,

najpiękniejsze kamienice.

 

Tutaj lata są szczęśliwe,

zatem wcale się nie dziwię,

że tu kres jest wszystkich szlaków,

dla wędrownych, wolnych ptaków.

 

Nawet bociek zawsze wraca,

bo tu mieszkać się opłaca.

- Miej więc Procie tę naturę

i Zieloną kochaj Górę!”

 

Powrót Prota

Prot zamyślił się troszeczkę,

bo się stęsknił za miasteczkiem,

gdzie zna wszystko kot dokoła –

nawet mu nie nudna szkoła.

Poznał Prot Zieloną Górę,

miasta piękno i kulturę.

- Polubiłem tutaj sztukę –

wezmę się więc za naukę!

Aby poznać też kulturę,

muszę najpierw zdać maturę.

 

Prot chce bilet pierwszej klasy,

do dworcowej pędzi kasy.

Wniósł na peron swe manatki –

będzie wracał bez przesiadki.

 

Siedzi Prot już w swym przedziale –

czuje się wręcz doskonale.

Z miasta wiezie kot wrażenia,

ale nowe ma marzenia.

Bo gdy będzie po maturze –

mieszkać chce w Zielonej Górze.

 

A tymczasem, w górę uszy,

bo za rok Prot znów wyruszy.

Lecz na Święto Winobrania,

nie wyjedzie bez przebrania.

Właśnie wtedy Prot zamierza,

zbroję wdziać i hełm  rycerza.

 

Więc Lubuska żegnaj Ziemio –

niech Polacy cię docenią!

 

Cezary Piotr Tarkowski

 

PCHŁA TURYSTKA

    PCHŁA  TURYSTKA   W Sandomierzu pchła mieszkała. Kiedyś sobie pomyślała, że jej wcale nie zaszkodzi, gdy odwiedzi ciotkę w Ł...