PODRÓŻE KOSA I SZCZURKA
Spływ tratwą
Przypomnienie
Szczurek z Kosem,
przyjaciele –
mają zawsze przygód
wiele.
Już dwa razy
opisałem,
ich przygody
doskonałe.
Raz jeździli ci
druhowie,
autobusem po
dąbrowie.
Szczurek jednak się
rozmarzał,
o podniebnych wciąż
wojażach.
Te marzenia są
spełnione –
wyruszyli w świat
balonem.
Prosty środek
lokomocji,
niesie jednak moc
emocji,
więc przypomnę w
jednej strofie,
jak ulegli
katastrofie.
W Tatrach w czasie
wielkiej burzy,
balon spadł u skał
podnóży.
W górze widać
turnie Mnicha,
lecz z balonu tylko
kicha.
Nie ma w nim
powietrza wcale –
rozdarł się na
ostrej skale.
Z kosza wzięli swe
zapasy –
dwa woreczki
pysznej kaszy;
spakowali wnet
plecaki
i hajda, na górskie
szlaki!
Nad Morskim Okiem
Chłopcy bardzo są
wysoko,
z góry widzą
Morskie Oko.
Błękit wody aż się
mieni –
są jeziorem
zachwyceni.
Zeszli już na brzeg
jeziora,
lecz jest bardzo
późna pora;
trzeba znaleźć
gdzieś przy brzegu,
dobre miejsce do
noclegu.
Tu, skąd widać Żabie
Szczyty,
stoi szałas
znakomity.
Można śpiwór już
wyjmować –
tutaj trzeba
przenocować.
Szczurek leży w
swym śpiworze,
ale zasnąć on nie
może.
Chłopcy mieli tyle
wrażeń,
a co jeszcze czas
pokaże?
Kos spał w nocy
znakomicie,
chłód obudził go o
świcie.
Szczurek tak zębami
dzwoni,
jakby kulig gnał w
sto koni.
- Chyba dzisiaj
Kosie miły,
silne mrozy
powróciły!
- Tutaj Szczurku,
pod turniami,
w komitywie maj z
mrozami.
- Latem nawet,
kiedy lipiec,
słonko może nieźle
przypiec;
noce jednak, choć
pogodne,
tu bywają bardzo
chłodne.
Teraz aby stać się
krewkim –
gimnastyka dla
rozgrzewki.
Nim na górskie
ruszą szlaki,
muszą najeść się
chłopaki;
a więc zjedzą na
śniadanie,
pysznej kaszy garść
jaglanej.
- Wiesz co Kosie?
Kiepsko spałem,
zatem dużo
rozmyślałem.
Piękny lot był nasz
balonem –
cudnie wioski
umajone,
pól kwitnących
kratownice,
a zabytków – nie
wyliczę.
Miasta polskie też
są śliczne,
te szczególnie –
historyczne.
A więc taka moja
wola:
Nie chcę wracać do
Opola…
Chcę pozostać
wolnym Szczurkiem,
więc nie tęsknię za
podwórkiem,
za piwnicą i
śmietnikiem –
pragnę zostać…
podróżnikiem!
Brawo Szczurku,
więc do zimy,
całą Polskę snadź
zwiedzimy!
Dziś zwiedzanie
zaczynamy –
zapoznamy się z
Tatrami.
- Popatrz wokół na
te szczyty –
jakie ostre są
granity;
tną jak brzytwa
sine chmury,
bo potężne są to
góry.
- Spójrz, na Żabim
właśnie Szczycie,
skaczą sobie trzy
kozice!
Tutaj piękno dech
zapiera,
więc pójdziemy w
góry teraz.
Morskie Oko już
żegnamy,
lecz wrócimy tu
myślami.
Na tatrzańskich szlakach
W dół stąd płynie
Potok Rybi,
szlak nie trudny,
ani chybi.
Dają przykład nam
chłopaki –
na początek – łatwe
szlaki.
W lewo wąwóz dość
głęboki –
to Dolina jest
Roztoki.
Tu wodospad ich
zachwyca –
Wodogrzmoty
Mickiewicza.
Szczurek zajął się
obiadem,
u stup Turni, tej
nad Dziadem.
Gdy opuszczą wnet
Roztokę,
tam Granaty są
wysokie;
gdzie kres szczytów
Wołoszyna,
Pięciu Stawów jest
Dolina.
Chociaż Szczurka
bolą nogi,
nie marudzi podczas
drogi.
Zachwycony jest
Tatrami –
on jest w Tatrach…
zakochany!
Przecierają chłopcy
szlaki,
spotykają tam
świstaki.
Zatem czasem,
gdzieś na hali,
z świstakami
rozmawiali.
Tam poznali też
niedźwiedzia.
On o Tatrach
opowiedział,
wszystkie baśnie i
legendy.
Miłe były to
gawędy.
Minął tydzień, dwa
tygodnie,
nadal w Tatrach
jest pogodnie.
Szczurek z Kosem,
mają wczasy:
pensjonaty – to
szałasy,
a bacówki, to
hotele –
jest ich w górach
jeszcze wiele.
Chłopcy Tatry już
zwiedzili,
chyba tutaj
wszędzie byli.
Szczurek wszystkim
się zachwyca –
to kraina
malownicza.
Lecz najbardziej
sercu bliska,
jest Dolina
Kościeliska.
Kos przebywał tu
czasami,
za pan brat był
więc z Tatrami.
Lecz w przepięknej
tej dolinie,
widział pierwszy
raz jaskinię.
Jest Jaskinia tutaj
Mroźna,
którą zwiedzać
wszystkim można.
Tu jak duchy drgają
cienie,
bo jest niezłe
oświetlenie.
Kos się przeląkł
swego cienia,
który migał na
wapieniach.
Nadszedł czerwiec,
maj za nami,
czas pożegnać się z
Tatrami.
Tu na łączkach
słychać kosy –
pora jest na
sianokosy.
Wszędzie teraz
pachnie sianem,
nawet w samym
Zakopanem.
W Zakopanem
Z Kościeliska przez
Krzeptówki,
poszli chłopcy na
Krupówki;
a Krupówki, to
ulica –
jako deptak nas
zachwyca.
Na deptaku w
Zakopanem,
spotkać można
twarze znane:
z telewizji i z
gazety,
z polityki też –
niestety.
Lecz nie tylko
znane twarze,
co też zaraz się
okaże;
zresztą – już się
okazało,
bo chłopaków, aż
zatkało.
Na Krupówkach dwie
ropuchy,
oblizują swe
paluchy –
one w barze sobie
siedzą
i oscypki pyszne
jedzą.
Już plotkują o
gaździnie,
która z pysznej
bryndzy słynie.
Obgadały wcześniej
bacę,
że posiada łysą
glacę.
- Daj mi Kosie
okulary –
chyba widzę dwie
plotkary!
- Niepotrzebne są
patrzałki –
bez nich widać te
plotkarki.
Wiejmy Szczurku na
Kasprowy –
tam nie znajdą nas
te wdowy!
- Bliżej jest do
Gubałówki –
tam zgubimy nasze
wdówki –
Szczurek warknął
już ponury.
- Jest kolejka na
szczyt góry!
Jechać górską tą
kolejką,
jest dla wszystkich
frajdą wielką.
W Polsce kolej to
jedyna,
gdzie wagony
ciągnie lina.
Teraz z grzbietu
Gubałówki,
mają widok na
Krupówki.
Ba, na całe
Zakopane,
miasto w Polsce
dobrze znane.
Gród ten warty jest
zwiedzenia,
ale jutro: do
widzenia!
Szczurek znów jest
zachwycony,
całe Tatry - jak na
dłoni –
a z Giewontu pełen
sławy,
krzyż Ojczyznę
błogosławi.
Kos jest ptasim
filozofem
i wygłosił taką
strofę:
- kto raz widział cud
natury,
ten powróci znów w
te góry…
Wzięli w barze
lemoniadę
i zaczęli wnet
naradę.
- Tatry mamy już
zwiedzone,
Zakopane zaliczone.
- Teraz tylko to
się liczy,
by dojechać do
stolicy.
- Wymyśl Szczurku
coś łaskawy,
jak dojechać do
Warszawy!
- Popłyniemy Kosie
tratwą,
tratwę zrobić –
bardzo łatwo.
Chociaż Kosie
jesteś ptakiem,
możesz zostać też
flisakiem!
- Ja znam Szczurku
geografię,
nawigować też
potrafię.
Jako flisak – bądź
bosmanem,
kapitanem – ja
zostanę.
Na najprostszej
nawet łodzi,
kto ma wiedzę – ten
dowodzi!
- Jutro ciężki
dzień przed nami,
więc pójdziemy spać
„z kurami…”
Spływ Dunajcem
Gdy zbudzili się
nad ranem,
przy Harendzie,
gdzieś na sianie,
to od razu ci
chłopacy,
żwawo wzięli się do
pracy.
A Harenda się
zalicza,
do budynków Kasprowicza;
jego willa,
mauzoleum,
wszystko razem – to
muzeum.
Płynie potok pod
Harendą –
tam budować tratwę
będę.
Zakopianka – tym
potokiem –
idzie praca raźnym
tokiem.
Tu na brzegu,
dziesięć bali,
mocnym sznurem
powiązali.
W poprzek bali na
pokładzie,
listeweczki
Szczurek kładzie
i przybija
gwoździkami,
by połączyć je z
balami.
Jeszcze szałas, w
nim dwie koje,
do kambuzu są
podwoje,
ster i koło
ratunkowe –
no i wszystko jest
gotowe.
Kos na koje wrzucił
siano,
po czym tratwę
zwodowano.
Tratwę porwał nurt
wnet żwawo –
ale fajnie, ale
klawo!
W Suchem łączą się
potoki,
stąd Dunajec już
szeroki.
- Spływ Dunajcem
mamy, stary,
przez Poronin i
Szaflary.
Nim się szczurku
obejrzymy,
cudne będą już
Pieniny!
Zaczynają się
przeszkody,
bo kamienie sterczą
z wody.
Widać pierwszą już
kaskadę,
lecz z nią dali
sobie radę.
Wszędzie głazy,
lecz z tej racji,
nie przerwali
nawigacji;
choć w Dunajcu jest
bezpiecznie,
dla nich bardzo
niebezpiecznie.
Groźna rzeka – to
są fakty –
tu co chwila
katarakty.
Chłopcy całkiem przemoczeni
–
kos przy sterze się
nie leni.
Obaj czujni, z
bosakami,
unikają kraks z
głazami.
Nowy Targ już widać
z dala –
to stolica jest
Podhala.
Stąd Dunajec płynie
cały,
bo się łączy Czarny
z Białym;
jak w Beskidzie – z
dwóch źródełek –
jest początek dwóch
Wisełek.
Czarna Wisła łączy
z Białą
i jest dalej Wisłą
– całą.
Tu już głębiej,
mniejsze głazy –
jakież piękne
krajobrazy!
Z prawej słońcem
zalewana,
jest Tatr całych
panorama.
Z lewej zaś są
niższe wzgórza,
bo u Gorców są
podnóża.
Chłopcy bardzo są
zmęczeni,
żaden dzisiaj się
nie leni.
Przepłynęli już
Podhale,
teraz spiscy są
górale
i na Spiszu wzdłuż
tej rzeczki,
wypasają swe
owieczki.
Nieco wyżej od
Falsztyna,
górski zalew się
zaczyna,
a poniżej, jest tu
nowa –
wielka tama
betonowa.
-Tutaj Szczurku,
pod Czorsztynem,
wnet do brzegu
gdzieś zawinę.
Ja na ląd już
szybko frunę,
a ty Szczurku rzuć
mi cumę!
Wyżej zamku są
ruiny,
które jeszcze dziś
zwiedzimy.
Upiorna noc na zamku w Czorsztynie
Przypłynęli do
Czorsztyna,
lecz już późna jest
godzina.
Szczurek dość ma
dziś żeglugi,
bo dzień ciężki był
i długi.
Choć na nóżkach już
się słania,
jest gotowy do
zwiedzania.
- Zamek znany jest
kolego,
z buntu Kostki
Napierskiego!
Kos wyczytał z
przewodnika
o występkach
buntownika,
który został wnet
pojmany
i przykładnie
ukarany.
Stroma góra jest
zamkowa,
ale za to widokowa.
Słońce jest już nad
Orawą,
jeszcze świeci łuną
krwawą.
Ten przepiękny
zachód słońca,
kos oglądałby bez
końca.
Tam wśród skał i
szczytów Pienin,
kolor lila aż się
mieni.
Cudny widok okolicy,
Szczurka bardzo też
zachwycił.
- Jutro Szczurku
wczesną porą,
przepłyniemy to
jezioro,
bo na szczycie
wielkiej skały –
jest zamkowy
kompleks cały.
Jutro zatem też
zwiedzimy,
najpiękniejsze z
gór – Pieniny!
- Mamy Kosie swe
śpiwory,
a do tratwy kawał
spory.
Będzie ciepła noc
czerwcowa –
może by tu
przenocować?
- Ależ Szczurku,
Biała Dama –
wszystkim tutaj
dobrze znana,
jako straszna
bardzo zjawa,
każdej nocy się
pojawia!
Powiem więcej: Mało
tego –
jest duch Kostki
Napierskiego.
Kat mu zadał srogie
męki –
teraz straszy, z
tej udręki…
- Co ten Kos mi tu
nie powie –
tu są zjawy jak w
Ojcowie,
gdzie nie były
jakieś duchy,
ale znane nam
ropuchy!
- Nie ma duchów,
mój ty Kosie,
a jak są, to mam je
w nosie!
Chłopcy śpią jak
dwa kamienie,
działa na nich tak
zmęczenie.
Niebo pięknie
rozgwieżdżone
i przez księżyc
rozświetlone.
Wtem dźwięk jakiś
budzi śpiochów,
brzęk się rozległ
jakby z lochów.
Z głębokiego gdzieś
podziemia,
słychać straszne
zawodzenia.
Na zamkowym jeszcze
murze,
w białym płaszczu i
kapturze,
o północy ktoś się
snuje
i cichutko
pojękuje.
- Słyszysz
Szczurku, coś się dzieje,
a od lochów chłodem
wieje…
- Śpijże Kosie,
wszak od rana,
mamy tyle do
zwiedzania!
- Oj, tym razem to
są duchy,
a nie jakieś tam
ropuchy,
bo ropuchy, te nam znane
–
przebywają w
Zakopanem!
- Zasnąć Kosie bądź
łaskawy,
bo tu nie ma żadnej
zjawy.
Dla turystów to
reklama,
a nie żadna biała
dama!
Wtem, zastygli
przerażani –
stoi upiór nie z
tej ziemi.
Jest w łachmany
okutany,
głośno brzęczy
kajdanami.
Tors – to szkielet
- całkiem goły,
puste ma też
oczodoły.
Zapadnięte jego
lica,
jeszcze bledsze od
księżyca.
Chce coś mówić ta
potwora,
ale nie ma on
jęzora;
rzęzi tylko, choć
płuc nie ma –
Szczurek struchlał
z przerażenia.
Kos zobaczył też
upiora
i wnet chodu, ze śpiwora.
Szczurek za nim
pełen trwogi –
chce na tratwę, a
więc - w nogi!
Kos jest ptakiem,
świetnie lata,
lecz szczur pobił
rekord świata;
tak na tratwę
rejterował,
że się pierwszy na
niej schował.
Teraz siedzi, drży
w szałasie,
wierzy w duchy po
niewczasie.
W Pieninach
Śpią chłopaki,
skrzypi tratwa,
noc nie była dla
nich łatwa.
Choć noc była jak w
horrorze,
rankiem w dobrym są
humorze.
Zawsze serce się
raduje,
gdy pogoda
dopisuje,
wokół piękna
okolica,
a w pobliżu jest
Niedzica.
Jest tam zamek
murowany,
idealnie zachowany.
Obiekt to nie byle
jaki –
właśnie płyną tam
chłopaki.
Zamkiem pięknym, w
tej Niedzicy,
Kos od razu się
zachwycił
i pofrunął aż pod
chmury,
by obejrzeć
wszystko z góry.
Tu potężne stoją
wieże,
a na murach
krenależe;
wszystko kosa to zachwyca
–
zamek nie był do
zdobycia.
Szczurek za to, pod
murami,
wszczął rozmowę
wnet z wróblami.
Wszędobylskie są to
ptaki,
znają zamek więc
chłopaki.
Ćwierka jeden przez
drugiego:
- ja opowiem ci
kolego!
Wyćwierkały niemal
wszystko –
jakbyś zwiedził sam
zamczysko.
Szczurek ma u
wróbli względy,
poznał wszystkie
wnet legendy.
Przy wróbelkach kos
ląduje
i uważnie
przysłuchuje.
Wróble teraz z
wielkim taktem,
podzieliły się więc
faktem,
że ten zamek, dwór
rycerski –
nie był polski,
lecz węgierski!
Miło było, czas
ucieka,
na flisaków tratwa
czeka;
a Dunajec – rzeka
długa-
długa będzie więc
żegluga.
Tu Dunajec aż się
pieni,
płynąc wartko wśród
wapieni.
Żeglowanie nie jest
łatwe,
rzeka spławia
szybko tratwę.
W dunajeckim tym
przełomie,
aż Szczurkowi serce
płonie.
Kos też całkiem się
rozmarzył,
podziwiając czar
pejzaży.
Tu Dunajec bardzo
kręty,
wśród skał ostre ma
zakręty.
Panorama znowu nowa
–
oto Góra Macelowa.
Szczurek znowu
zachwycony –
właśnie widzi Trzy
Korony.
Dalej szczyt jest
Sokolnicy,
skąd dwa kroki do
Szczawnicy.
To wspaniałe
uzdrowisko,
jest od rzeki
bardzo blisko.
Tu powiedzieć
dzieciom muszę,
że niektórzy
kuracjusze,
stojąc sobie nad
brzegami,
są zdumieni
flisakami.
Kos przy sterze,
szczur z bosakiem –
każdy świetnym jest
flisakiem.
Szczurek z Kosem,
płynąc tratwą,
nawigują bardzo
łatwo.
Snadź nabrali już
rutyny –
podziwiają ich
dziewczyny.
W Nowym Sączu nie
bez racji,
narobili moc
sensacji.
Psa widziano raz w
kajaku,
lecz na tratwie
dwóch zwierzaków?
Psiak był wraz ze
swoim panem –
zwierz na tratwie -
niesłychane!
Przybiegł
burmistrz, burmistrzowa,
szewc i strażak,
grabarzowa,
trzy dewotki spod
kościoła,
a plotkarka kumy
woła.
Dobry kontakt z
mieszkańcami –
są witani
oklaskami.
Słychać z brzegu
wciąż wiwaty,
a na tratwę lecą
kwiaty.
Teraz już są hen za
nimi –
najpiękniejsze z
gór – Pieniny.
A na koniec wam
dopowiem:
nocleg będzie dziś
w Rożnowie.
Pieśniarz i poeta
Chłopcy rankiem, po
noclegu,
odbijają już od
brzegu.
Kilka chwilek, są
już w Czchowie,
a w południe pod
Tarnowem.
W mieście – rzec tu
o tym muszę –
stary rynek jest z
ratuszem,
zabytkowe
kamieniczki,
piękny kościół też
gotycki.
Gdy nurt znosi ich
z Podgórza,
to gwałtowna
przyszła burza.
Tratwą w rzece
wręcz miotało
i jak z cebra wtedy
lało.
Wicher łamał stare
drzewa,
wielka była też
ulewa.
Niebo ciągle
zamazane,
niemożliwe więc
zwiedzanie.
Niż już deszczu nie
poskąpi,
naszły chłody, z
nieba siąpi.
Żeglowanie zatem
tratwą,
nie jest teraz
sprawą łatwą.
Kos już całkiem
przemoczony,
ma dziś wygląd
zmokłej wrony,
a że jest on
kapitanem,
przerwać musi
żeglowanie.
Choć Dunajcem,
bystra rzeką,
jest do Wisły nie
daleko,
to dziś szybko
zmrok zapada,
bo pochmurno i
deszcz pada.
Deszcz przysporzył
ambarasu,
weszli zatem do
szałasu,
gdzie na kojach i
na sianie,
znakomite mają spanie.
Rano leje, znów
szarugi,
oj, nie będzie dziś
żeglugi.
Kos w kambuzie coś
marudzi,
bo zwyczajnie mu
się nudzi.
Z nudów zatem
często ziewał,
wreszcie piosnkę tę
zaśpiewał:
Jest taki kraj
Jest taki kraj
kwitnących pól,
płaczących wierzb,
złocistych zbóż.
To słynny kraj z
dziejowych burz,
gdzie zbożny lud –
to ziemi sól.
Jest taki kraj
bocianich gniazd,
milionów serc,
gdzie mieszka Bóg,
gdzie stoi krzyż na
skraju dróg,
gdzie milion lśni
szczęśliwych gwiazd.
Jest taki kraj,
zielony kraj,
gdzie stąpa łoś,
gdzie mieszka żubr,
żeremia ma na
rzekach bóbr,
gdzie księżyc lśni
w słowiczy maj.
Jest taki kraj
uroczych wsi.
Ja kocham go i chcę
tu być,
a w kraju tym, tak
chce się żyć!
- Migrować chcesz…
I nie żal ci?
Jest taki kraj
deszczowych dni.
I choć ja ptak,
zwyczajny kos,
to z krajem tym
związałem los.
Jest taki kraj…
- Brawo! Wielkie
Kosie brawa,
bo ta piosnka
całkiem klawa!
- Jeśli mam
powiedzieć szczerze –
zaangażuj się w
operze!
Chociaż wszystkie
niemal kosy
operowe mają głosy,
to tak dzieje się w
naturze,
że szczur mocny
jest w lekturze.
Łyka książki i
gazety –
najpierw gryzie je
- niestety.
Lecz nasz Szczurek
już dowodzi,
że poezję piękną
płodzi,
bo on gorszy być
nie może.
- Zaraz Kosie
wiersz ułożę!
- Nawet bajkę mam w
zamyśle –
zobaczymy – co wymyślę?!
I już pisze w swym
zeszycie,
a rymuje –
znakomicie.
Szczurek bardzo
jest przejęty –
ot, jak rodzą się
talenty!
Szczurek pisał do
wieczora,
wyszła bajka
całkiem spora.
Ma poeta już
fabułę,
długo myśli nad
tytułem.
I wymyślił, choć
już ziewa:
„O czym w lesie
szumią drzewa?”
Szczurek jest już
na Parnasie
i choć ciemno jest
w szałasie,
swoją bajką się
podnieca.
Zapłonęła wreszcie
świeca.
- To recytuj
Szczurku miły,
co twe myśli
napłodziły!
Szczurek dając dwa
ukłony,
zaczął czytać wnet
natchniony:
„Kiedyś siedząc na
polanie,
upajałem się
słuchaniem.
W lesie kuka gdzieś
kukułka,
a nad kwiatkiem
bzyczy pszczółka.
Świerszczyk w
trawie wdzięcznie cyka,
słychać cichy szmer
strumyka.
Muszka brzęczy z
komarami,
a bąk buczy nad
wrzosami.
Słucham zatem jak
ptak śpiewa,
o czym wreszcie
szumią drzewa.
A najbliżej szumi
sosna:
- Jestem smukła i
wyniosła.
Chciała rosnąć bym
bez końca,
by się znaleźć
bliżej słońca.
Każdy mną się wnet
zachwyci,
gdy poczuje woń
żywicy!
Na to odparł
modrzew z szumem:
- Je też pachnieć
pięknie umiem.
Gdy zbudują ze mnie
chatę,
to upajam aromatem…
Szumią jodły
gałęziami:
- Wszystkie
pszczoły zapraszamy!
- Pszczółkom
przecież nie zawadzi,
zebrać z igieł
trochę spadzi;
bo najbardziej
przecież zdrowy,
jest zielony miód
spadziowy!
- Ach, to prawda,
to jest racja –
rozszumiała się
akacja.
Kiedy kwitnę,
kwiaty białe –
wypełnione są
nektarem.
Również pyszny jest
i zdrowy,
miód słodziutki,
akacjowy!
Dzięcioł leczy
konar buka,
w chore miejsca
żwawo stuka.
Tam korników
wyszukuje,
za co drzewo mu
dziękuje.
Sławi szumem buk
dokoła,
pożyteczny trud
dzięcioła.
Dąb, co trzysta lat
już rośnie,
też rozszumiał się
radośnie:
- Jestem królem
polskich drzew
i uwielbiam ptasi
śpiew.
Jest potężna ma
korona,
żołędziami
ozdobiona;
w niej gościnna
gałąź każda,
więc tu ptaki wiją
gniazda.
A na koniec sam
zaśpiewam:
- niech nam żyją
wszystkie drzewa!
Czy wy kiedyś
słuchaliście,
o czym w lesie
szumią liście?
Aby szum ten móc
zrozumieć,
to las kochać
trzeba umieć.
Próżno tu
nadstawiać ucha –
słyszy ten, kto
sercem słucha!
Brawo Szczurku,
wielkie brawa –
ta bajeczka jest
ciekawa!
- Skąd ty czerpiesz
taką wenę,
czyli twórcze masz
natchnienie?
Widać deszcz nam
dzisiaj sprzyja,
twórczy zapał się
rozwija.
A gdy dzień
nastanie z deszczem,
coś stworzymy jutro
jeszcze.
Ja piosenki, ty
wierszyki –
będą słuchać
basałyki.
Do Sandomierza
W nocy wreszcie lać
przestało
i nad ranem
przejaśniało.
Dzionek będzie
rześki, długi,
zatem raźno do
żeglugi!
Zaraz miasto Żabno
miną,
wnet na Wisłę
tratwą wpłyną.
Na leniwej Wisły
toni,
dni mijają w
monotonii;
gdzie przyjazne
widać brzegi –
tam spokojne są
noclegi.
Tu spokojna jest
żegluga,
lecz przed nimi
droga długa.
Teraz tylko to się
liczy –
trzeba dotrzeć do
stolicy!
Jest po drodze gród
rycerski –
to Baranów
Sandomierski.
A w nim zamek –
„Wawel mały” –
jak magnaci go
nazwali,
bo krużganki,
których wiele –
porównuje się z
Wawelem.
Blisko chłopcy
cumowali,
po czym zamek
podziwiali:
Cztery baszty i
attyki,
w środku meble i
antyki.
Wszystkich mebli
zakamarki
i Muzeum Polskiej
Siarki.
Ten kto nie wie,
niech się dowie,
siarkę kopie się w
Machowie.
Jest stąd blisko do
Machowa,
gdzie kopalnia
odkrywkowa.
Jutro będą w
Tarnobrzegu
i przybiją gdzieś
do brzegu.
Chcą zobaczyć tam
koparkę,
która czerpie z
ziemi siarkę.
Wypłynęli dziś nad
ranem,
więc już widzą
panoramę
przepięknego
Sandomierza,
dokąd tratwa teraz
zmierza.
Płynąc z wolna z
Wisły biegiem,
pod wysokim staną
brzegiem.
Stare Miasto wyżej
błoni,
z rzeki widać jak
na dłoni.
Lśnią barwami
kamieniczki
i wysokie trzy wieżyczki.
Katedralna
sygnaturka,
zadziwiła pięknem
Szczurka.
Jest wysoka pod
niebiosa,
więc zachwyca
również Kosa.
Chłopcy zgodne mają
zdanie –
dzień przeznaczą na
zwiedzanie.
Dużo jest tu do
zwiedzania:
Opatowska najpierw
Brama.
Od niej właśnie obustronnie
ciągną mury się
obronne.
Obok klasztor
całkiem spory,
a w zasadzie dwa
klasztory.
Dopowiedzieć
jeszcze muszę –
piękny rynek jest z
ratuszem.
Ratusz ten jest
bardzo stary,
a na wieży – dwa
zegary.
Wokół stare
kamieniczki,
w tym siedziba
Oleśnickich.
Pod Ciżemką
kamienica,
do piękniejszych
się zalicza.
Dom Długosza też
jest Jana,
a to postać dobrze
znana.
( Piszę czasem
rzeczy trudne,
a co trudne bywa
nudne;
lecz tak piszę
zuchy mali,
byście wiedzę
zdobywali.
Jeśli czegoś więc
nie wiecie,
poszukajcie w
internecie.
Jeszcze lepiej
czytać księgi –
wiedza kluczem do
potęgi.
A kto ksiąg nie
czyta wcale,
kpem zostanie i
cymbałem!)
Szczurek z Kosem
też czytają,
przewodniki z sobą
mają;
obaj garną się do
wiedzy,
bo to mądrzy są
koledzy.
Sandomierski stary
rynek.
Przydałby się
odpoczynek.
Siedli chłopcy wraz
przy stole
pod czerwonym
parasolem,
bo powiedzieć wam
tu muszę,
że jest bistro pod
ratuszem.
Na powietrzu w
cieniu klonu,
można podjeść tak
jak w domu.
Zatem chłopcy jak
należy,
zjedli kaszę z swych
talerzy,
a na deser pod
drzewami,
delektują się
lodami.
Zegar wybił już
szesnastą,
czas opuścić Stare
Miasto,
ale Kos, gdy obiad
spożył,
to go mocny sen
wnet zmorzył.
Szczurek nie chce
budzić druha,
lecz rozgląda się i
słucha.
Tu turystów słychać
gwar –
podziwiają rynku
czar.
Podczas gdy Kos
sobie chrapie,
obok piesek kitę
drapie.
Czasem gryzie ją
zębami –
chyba walczy pies z
pchełkami!
Teraz Szczurek w
oka mgnieniu,
uległ wenie lub
olśnieniu.
Poszedł z Kosem na
wycieczkę,
a napisał tę
bajeczkę:
PCHŁA TURYSTKA
W Sandomierzu pchła mieszkała.
Kiedyś sobie pomyślała,
że jej wcale nie zaszkodzi,
gdy odwiedzi ciotkę w Łodzi.
Więc kupiła na pchlim targu,
dla cioteczki kilka skarbów;
bo pchle wcale nie wypada,
bez prezentów wizyt składać.
Pchły, choć skaczą znakomicie,
wolą jeździć na psiej kicie.
Tak normalnie, w miejskiej opcji-
pies jest środkiem lokomocji.
Podróż w mieście, to zabawa,
lecz do Łodzi- trudna sprawa.
Można jechać z przesiadkami.
Lecz co zrobić z tobołkami?
Pomyślała mimochodem,
że pojedzie samochodem.
Wiec wślizgnęła się ukradkiem,
przez otwarte drzwi przypadkiem.
Na swej siadła walizeczce,
z tyłu auta na półeczce.
Piękny widok ma przez szybę-
chyba nikt tu jej nie zdybie!
Nie wiedziała, że kierowca,
będzie jechał do Szydłowca.
Dalej podróż do Wrocławia,
do Krakowa, Jarosławia.
Moim zdaniem bez potrzeby,
pojechała też do Łeby.
Miło w morzu jest się chłodzić,
lecz pchła jechać chce do Łodzi…
Potem była w Krotoszynie,
Nowym Targu i Lublinie.
By się dalej nie rozwodzić-
wszędzie była, lecz nie... w Łodzi!
Pchła się bardzo denerwuje:
-co kierowca ten planuje?
To normalne że zamierza,
wrócić znów do…Sandomierza!
Pchła bez żalu też wróciła-
za swym miastem się stęskniła.
Teraz mówi do sąsiadek:
-Kraj zwiedziłam bez przesiadek!
Dla was tylko psie ogony,
mnie coś w Polskę znowu goni…
-Na mnie pora, czas nadchodzi-
ruszam znów do miasta Łodzi.
Żegnam wszystkich pięknym gestem.
Pchłą turystką przecież jestem!
Przygoda
z groźnym szczupakiem
Kos ze Szczurkiem
- to artyści
i szczególni też turyści.
Podróżnicy z nich morowi,
do podróży wciąż gotowi.
Spali nocą znakomicie,
by w rejs ruszyć znów o świcie.
Z Sandomierza, spływ spod mostu
jest w kierunku Zawichostu.
To miasteczko niegdyś znane,
dziś jest prawie zapomniane.
Gród był tutaj kasztelański,
został klasztor franciszkański.
Stąd już Wisła wolniej płynie,
w malowniczej swej dolinie.
Lśnią nadbrzeżne żółte piachy,
wyłaniają rzeczne łachy.
Wisła jakby tu się leni,
brzegi kipią od zieleni.
Wzdłuż całego rzeki biegu,
wierzby płaczą na jej brzegu;
a nad każdym jej zakolem,
wdzięcznie szumią nam topole.
Wisła pięknie meandruje,
woń wikliny wciąż się czuje,
a gdy łąki są koszone,
to są wtedy pyszne wonie.
Czuć jest wokół zapach siana –
oto Wisła ukochana!
Trwa cudowna wręcz pogoda,
co dzień jakaś jest przygoda.
Kiedyś zegar kieszonkowy,
do odmętów wpadł Kosowi.
Szczurek za nim w mig dał nurka –
(to nie trudne jest dla Szczurka).
Sprawił radość więc Kosowi,
bo czasomierz mu wyłowił.
Szczurek bardzo lubi wodę,
kiedyś taką miał przygodę:
Pływa w Wiśle i nurkuje,
coś w pobliżu fale pruje.
Szczurek myśli – kłoda chyba,
a to była…
wielka ryba.
Wita rybkę, zagaduje,
lecz ten olbrzym – atakuje!
Szczupak groźny w Szczurka wlepił
parę swoich zimnych ślepi,
a z wielkiego jego pyska,
szczerzą ostre się zębiska.
Zląkł się Szczurek wnet niewąsko –
nie chce zostać wszak przekąską!
Szczupak myśli, że go złapie
i co chwila paszczą kłapie.
Szczurek jednak prawie z pyska
szczupakowi z trwogą pryska.
Machał szybko tak łapkami,
jak koliber skrzydełkami;
zatem z duszą na ramieniu,
przebył głębię w oka mgnieniu.
Szczurka strach, ma wielkie oczy,
więc na tratwę z głębi wskoczył,
a Kos palnął w łeb szczupaka
grubym trzonkiem od bosaka.
Szczupak długo nie darował,
nawet tratwę atakował.
Lecz od czego są bosaki?
Zwyciężyli więc chłopaki.
Przyszedł jednak kres i pora,
na groźnego wód potwora.
Zbój przynętą przywabiony,
został wędką wyłowiony.
Stąd więc morał płynie taki:
Choć drapieżne są szczupaki,
to czasami tak się zdarza –
są zdobyczą dla wędkarza.
Połów trafi wnet do żony,
szczupak będzie usmażony.
Może także o tym wiecie –
bywa pyszny… w galarecie.
- Kto stosuje zło, agresję,
ten popada sam w opresję!
Z
Kazimierza Dolnego do Warszawy
Dni mijają coraz wolniej,
tratwa płynie też mozolnie.
Z żaglem będzie chłopcom łatwiej –
wznieśli zatem maszt na tratwie.
Żagiel nadął się z ręcznika,
tratwa żwawiej w dal pomyka.
Coraz szybciej teraz zmierza,
do Dolnego Kazimierza.
Gród ten bardzo urokliwy,
wzniósł Kazimierz Sprawiedliwy.
Rankiem Szczurek stał pod masztem
i na wzgórzu ujrzał basztę,
a na stromym Wisły brzegu,
stare spichrze są w szeregu.
W spichrzach były góry zboża,
stąd spławiano je do morza,
bo na wschód jest Lubelszczyzna –
„polski spichlerz” – ziemia żyzna.
Tutaj oprócz upraw wielu,
są plantacje ziół i chmielu.
- To Kazimierz – krzyczy Szczurek,
więc na cumę dawaj sznurek!
Jest tu przystań dla wodniaków,
przyjmie tratwę też chłopaków.
Kwadrans później, Kos ze Szczurem,
na Zamkową pną się Górę.
Frunie Kos na baszty szczyty,
skąd jest widok znakomity.
Choć niewielka to wygoda,
Szczurek drapie się po schodach.
Ma w nagrodę on uznanie
i przepiękną panoramę.
Oto Wisła – rzek królowa,
bliżej miejska zabudowa:
W centrum rynek. Przed oczami –
kamieniczki z podcieniami.
W środku rynku – studnia stara
i turystów co niemiara.
Bo to perła wśród miasteczek,
zatem dużo tu wycieczek.
Rynek, spichrze, wiele domów –
pamiętają Jagiellonów.
A i stare, w świetnym stanie,
są kościoły zachowane.
Z baszty chłopcy, na szczyt góry,
weszli zwiedzić zamku mury.
Choć ten zamek zrujnowany,
jeszcze kiedyś przed wiekami,
to za czasów swej świetności,
znamienitych ludzi gościł.
Tu bywali wielmożowie –
i książęta i królowie.
Jest Kazimierz, wiedzieć trzeba,
z wspaniałego znany chleba.
Są też pyszne rogaliki
i chrupiące koguciki,
więc z przyjezdnych każdy marzy,
by tak świetnych mieć piekarzy.
Chłopcy zjedli na ławeczce
po przepysznej wręcz bułeczce.
Kupią chlebek, pszenne placki –
pełne będą ich plecaczki.
Trzeba myśleć o zapasach,
bo przed nimi długa trasa.
Pragną szybko zakotwiczyć,
przy bulwarze gdzieś w stolicy.
Będzie fajnie i ciekawie,
bo tak zwykle jest w Warszawie.
Kos i Szczurek – dwaj śmiałkowie –
o przygodach ich opowiem.
Nim dopłyną do Bałtyku,
przygód będzie tych bez liku.
Już ciąg dalszy w książce snuję,
bo mi wena dopisuje;
więc w księgarniach trzeba pytać,
bo tę książkę mus przeczytać!
Cezary Piotr Tarkowski