czwartek, 30 lipca 2020

WZROK STWÓRCY




WZROK  STWÓRCY

           Gołąbki. Właściciel Grabkowa, tutejszego majątku pan Władysław Grabski w 1923 r. zostaje premierem i ministrem skarbu nowo odrodzonej Polski, zaczynając erę najlepszych, najsprawiedliwszych rządów w dziejach narodu polskiego. Od tego czasu Gołąbki stają się znane wśród elity rządzącej i intelektualnej okresu międzywojennego. Kiedy do skromnego domu Grabskich zaczyna przybywać coraz więcej znakomitych gości, właściciel majątku buduje za własne pieniądze utwardzone drogi dojazdowe. Jest to ogromny wysiłek finansowy, toteż pan Grabski wzdłuż nowo wybudowanych dróg sprzedaje działki budowlane. Tak powstaje sieć ulic i nowa podstołeczna osada.
         Łatwy dojazd, świeże powietrze i cisza przyciągały tu ludzi. Rok po roku pola uprawne zamieniały się w kwitnące ogrody, gdzie słychać było śpiew niezliczonych ptaków, a pośród zieleni i kwiatów kryły się domki i urocze wille. Dla warszawiaków, których kilkunastominutowa jazda pociągiem dzieliła od Gołąbek, osada jawiła się jako oaza spokoju. Przyjeżdżano więc tu na spacery.
         Po wyjściu ze stacji przybysz wchodził w piękną aleję lipową. Szedł pod równym, półkolistym sklepieniem konarów, gałęzi i liści, jak pod wspaniałym, zielonym baldachimem. Później mógł skręcić w Topolową, a następnie w lewo, w Klonową, gdzie wśród  konarów starych, pięknych drzew uwijały się wiewiórki. Rude, wesołe zwierzątka nie bały się ludzi. W rozłożystych koronach klonów prawie zawsze słychać było stukanie dzięcioła, a czasem można było dokładniej przyjrzeć się pracowitemu ptaszkowi w czerwonym berecie.
          Przyjezdny chwilę podziwiał dorodne, piękne sosny i srebrzyste świerki skrywające stary dom pani Sulimirskiej, po czym maszerował dalej zmierzając do małego placyku będącego rozwidleniem kilku uroczych letnią porą uliczek. To centrum Gołąbek. Sklep, nieopodal poczta, maleńka przychodnia. Stąd już można było dostrzec wśród jesionów niską wieżyczkę kościoła. Był to w gruncie rzeczy drewniany barak z dobudowanymi nawami bocznymi, stanowiący jednak ośrodek intensywnego życia religijnego.
           W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych kościół był jedynym miejscem, gdzie można było spotkać prawie wszystkich mieszkańców. Będąc w cielęcym wieku, rzadko wchodziłem do środka. Wraz z grupką wyrostków stawałem przy wejściu głównym, skąd czasem można było się urwać na papieroska. ale to już później, bo będąc brzdącem zawsze podchodziłem bliżej ołtarza z dużym obrazem Chrystusa ukrzyżowanego, pędzla pani Zofii Grabskiej, córki premiera. Mnie jednak bardziej utkwiło w pamięci niewielkie malowidło przedstawiające wizerunek Pana Boga. Długie, siwe włosy, takaż sama broda i groźny, świdrujący wzrok Najwyższego, patrzącego z przestrogą na grzeszników.
          Miałem może siedem, osiem lat, gdy z okazji święta czy odpustu, przy świątyni ustawiono kram z pączkami i pyszną oranżadą. Rano nie zdążyłem zjeść śniadania, a pragnienie dokuczało bardzo. Upał był nieznośny. Tej niedzieli dostałem pięć złotych na tacę. Od początku mszy nie interesowało mnie kazanie, ani głupie miny strojone przez rówieśników. Oglądałem tylko aluminiową pięciozłotówkę z rybakiem na awersie i toczyłem z sobą największą w dotychczasowym życiu wewnętrzną walkę. Z jednej strony wielkie łakomstwo, a może nawet głos rozsądku podpowiadał, aby wyjść z kościoła i pochłonąć nadziewanego marmoladą pączka. Zdałem sobie jednak sprawę, że byłby to zły uczynek. Już czułem orzeźwiający smak oranżady, przynoszącej ulgę spieczonym ustom, gdy pomyślałem, że ognie piekielne przynosić muszą jeszcze większe pragnienie. Czas jakby się zatrzymał. Nie wiem, ile razy obróciłem w spoconych rękach monetę. Znowu czuję słodycz lukru na świeżutkim pączku i znowu chłodny, gazowany płyn spływa do żołądka. Im bardziej działa wyobraźnia, tym większy jest żar pragnienia. i właśnie wtedy, gdy miałem przeżegnać się i wyjść nie zważając na brzemię grzechu, moje oczy napotkały przenikliwy wzrok Stwórcy z pięknego obrazu. Struchlałem. Patrzył na mnie z bijącej poświaty wśród chmur i wiedział o wszystkim. Byłem przekonany, że Pan zmarszczył czoło, że Jego oczy wyrażają gniew i potępienie. Nogi ugięły mi się w kolanach ze strachu i stało się najgorsze. Oto z moich rąk wypadł ten nieszczęsny krążek, który omal nie doprowadził do zguby duszy mojej. Moneta z brzękiem potoczyła się gdzieś między butami wiernych i znikła z pola widzenia. W tym czasie ksiądz ruszył z tacą zbierając ofiarę.
           W moich oczach pojawiły się łzy, później rozpłakałem się na dobre. Jakaś pani zapytała o powód mojego nieszczęścia. Zrobiło się zamieszanie. I wreszcie, kiedy proboszcz znalazł się tuż obok, ktoś podniósł mój pieniążek i podał. Szczęśliwy położyłem „rybaka” na tacy, a duchowny otarł moje łzy i czule pogładził po czuprynie.
             Popatrzyłem na obraz. Stwórca miał już oczy łagodne, przepełnione wielką, Boską miłością. Chyba się uśmiechnął. Wygrałem.

Dyżurny Psychiatra Kraju,
Cezary Piotr Tarkowski

W WARZYWNIKU


W  WARZYWNIKU

W warzywniku przydomowym,
usłyszałem raz rozmowy:
-Pięknie rosnę tego lata-
odezwała się sałata.
Pewnie wszyscy słyszeliście,
jakie zdrowe moje liście!
Rzadko  które też rośliny,
mają tyle witaminy.

-Droga pani- co za mowa?
Toć kapusta bardziej zdrowa!
Właściwości mam lecznicze,
a swych zalet nie wyliczę.
I choć większą mam ja głowę,
to już więcej nic nie powiem…

-Wszystko prawda, drogie panie,
lecz co wiecie wy o chrzanie?
Chrzan wspaniałą jest przyprawą,
dla zarazków nie łaskawą.
Ten, kto zawsze chce być zdrowy-
korzeń starty je chrzanowy!

-Teraz ja- za pozwoleniem-
czosnek leczy przeziębienie.
Choć nie pachnę ja wytwornie,
katar leczę wręcz wybornie.
Leczę inne też choroby,
bo ja zwalczam wnet mikroby!
A na koniec tak ja powiem:
ząbek czosnku- samo zdrowie!

Teraz słychać kalafiora:
- Ze mnie korzyść też jest spora.
Jeszcze dodam ja do tego-
jestem smaczny mój kolego.
- Ten kto jada kalafiory,
rzadko bywa również chory!

-Jestem rzepą i wam powiem-
najważniejsze ludzkie zdrowie!
A kto często jada rzepę,
będzie zdrowie miał i krzepę…

-Pełną rację ma tu rzepa-
rzekła głośno kalarepa.
Więc się zwracam do młodzieży,
bo co zdrowe, jeść należy.
-Niech więc każdy nas spożywa,
bowiem zdrowe są warzywa!

Cezary Piotr Tarkowski

czwartek, 23 lipca 2020

WŁOSZCZYZNA


            WŁOSZCZYZNA 
Kiedyś latem, po deszczyku,


rozmawiano w warzywniku:
-Ależ pięknie tu wyrosłam!
-Jestem szczupła i wyniosła.
Z natki zdrową mam czuprynę,
z czego w kuchni każdej słynę.
Wśród kucharzy chodzą słuchy-
nie ma zupy bez pietruchy!


-Ja też w kuchni jestem znana
i ze zdrowia, aż rumiana.
Choć nie smaczna moja natka,
korzeń marchwi jest w sałatkach.
Jeść marchewkę na surowo,
jest dla wszystkich bardzo zdrowo.
-Mnie z pietruszką też pospołu-

     obierają do rosołu!

-Jeśli mowa o rosole,
wtrącić tutaj się pozwolę.
Każdy przyznać będzie skory,
że w rosole ważne pory.
Bo bez pora świeżutkiego,
rosół byłby do niczego!


-Jest to prawda, powiem- szczera,
lecz co zrobią bez selera?
Gdy w rosole seler pływa,
aromatem nas zadziwia.
A gdy już się ugotuję,
 swoim smakiem rozkoszuję!

Gospodyni też jest troską,
mieć kapustę zawsze włoską.
-Kiedy rosół jest zbyt tłusty,
dodać dobrze jest kapusty.
Niezbyt smaczne tłuste dania,
a kapusta tłuszczyk wchłania.
-No i smak na lepszy zmieniam-
będzie raj dla podniebienia!

Włochy jarzyn są ojczyzną,
zatem zwą nas też włoszczyzną.
Sprowadziła nas tu Bona,
króla Polski- włoska żona.

Zygmunt Stary i dworzanie,
mieli odtąd nowe danie.
Tak trafiły też rosoły,
na gościnne polskie stoły.
Cezary Piotr Tarkowski

środa, 8 lipca 2020

PREZYDENT A PREZYDENT


PREZYDENT  A  PREZYDENT

       Według chazarskiej propagandy, a właściwie odgórnie lansowanej i wmuszanej w Polaków lucyferycznej „prawdy”, największymi przyjaciółmi Narodu Polskiego, są żydzi. Natomiast według tej samej plugawej propagandy, największymi wrogami wielkiego Narodu Słowiańskiego jakim jesteśmy, są inni Wielcy Słowianie – Rosjanie. Spójrzmy nie na zawsze kłamliwą żydowską gadkę, tylko na fakty.
         Kiedy zapytać przeciętnego „warszawiaka”, kto był najwybitniejszym, najlepszym prezydentem Warszawy, to rozdziawi gębę i może wymieni jakiegoś rokowego wyjca, bo wiedzieć nie będzie. Trafiając z takim pytaniem na Chazara, to ten bez zająknięcia odpowie, że Hajka Grundbaum albo jej następca. Prawdziwy warszawiak starej daty powie, że najwspanialszym prezydentem był Stefan Starzyński.
          Fakt, że Starzyński był Wielkim Polakiem i prezydentem. Ale zasłynął głównie z tego, że nie nawiał we wrześniu 1939 jak cała banda piłsudczyków, ale podjął się obrony stolicy przed Niemcami. Nie przed jakimiś tam nazistami, tylko przed niemieckimi zbrodniarzami. Wcześniej był dobrym gospodarzem miasta, ale moim osobistym zdaniem, obrona Warszawy powinna być przerwana dużo wcześniej, ponieważ ta walka bez szans powodzenia nie miała sensu. Zdradził nas Zachód (jak zawsze bez wyjątku) i po 17 września nie było już żadnej nadziei. Był odpowiedzialny za ogromne i nie potrzebne straty wśród ludności cywilnej. Zawsze giną najwybitniejsi Polacy. Och, jak oni przydaliby się dzisiaj!
          Pragnę uświadomić, że najwspanialszym prezydentem Warszawy był wróg - Rosjanin, Sokrates Starynkiewicz. Kiedy przejął on funkcję prezydenta, Warszawa była organizmem bardziej wiejskim, niż miejskim. Ciemne nocą ulice, gdzie łatwo było zarobić cegłówką w czaszkę, drogi na których grzęzły furmanki, a ludzie brnąc w błocie po kolana gubili ciżemki. Do tego błoto wymieszane było z ekskrementami wylewanymi z nocników wprost na ulicę. Brud i smród. Dziś jest tylko brud moralny wprowadzany przez dzicz chazarską. Dlatego, obecnie każdy Chazar zostający prezydentem Warszawy, urzędowanie rozpoczyna od otoczenia się wokół innymi Chazarami i totalną grabieżą miasta, oraz jego polskich mieszkańców. Nie Chazarów, bo ci są stale uwłaszczani naszym kosztem.
           Sokrates Starynkiewicz, jako Słowianin i rosyjski szlachcic, miał ogromne poczucie obowiązku i potrzebę wykazania się dobrem i sumiennością podczas pełnienia obowiązków. Streszczając, w ciągu 17 lat pełnienia urzędu od 1875 do 1892 r. z Warszawy, prowincjonalnego miasta Europy, zrobił wspaniałą metropolię, nazywaną już za jego prezydentury Paryżem Północy.
          Starynkiewicz zaczął od budowy kanalizacji i wodociągów. Była to tak ogromna inwestycja, jak obecnie wybudowanie kilkunastu elektrowni jądrowych. Pragnę dodać, że licząc się z ogromnymi kosztami, Sokrates Starynkiewicz, każdy swój projekt poddawał pod DYSKUSJĘ PUBLICZNĄ, a więc w sposób jak najbardziej demokratyczny, dziś w chazarskiej „demokracji” absolutnie nie praktykowany. Robił to przy pomocy prasy, polskiej prasy. Żydzi nie mieli jeszcze monopolu na media. Prawie nie było żydowskich kamienic, co jest faktem historycznym. Dziś się okazuje w sądach, że wszystkie kamienice były żydowskie. Polacy nie mieli nic.
          Oprócz kanalizacji i wodociągów, które znakomicie Warszawie służą do dziś, Sokrates Starynkiewicz utwardził ulice i wybudował wiele innych, zupełnie nowych, nadając nowy kształt urbanistyczny stolicy, oświetlił miasto przy pomocy latarni gazowych i wybudował gazownię, która dziś niszczeje nie dlatego że jest nikomu nie potrzebna. Ten wspaniały zabytek, zresztą nie tylko ten, niszczeje, by Polacy o Starynkiewiczu zapomnieli. Bo dziś każdy rządzący złodziej, lub złodziejka kradnie nie tylko dla siebie. Teraz to są całe bandyckie szajki, prawnie umocowane chazarskie klany  okradające  Warszawę i inne miasta Polski. Skala tego złodziejstwa jest niewyobrażalna i nie liczy się już w miliardach. To są biliony rocznie.
         Sokrates Starynkiewicz był prekursorem komunikacji miejskiej w Warszawie. Zaczął od tramwajów konnych. Wkrótce, na tych szynach zaczęły jeździć wozy elektryczne. Trudno wymienić wszystkie zasługi Starynkiewicza, ale trzeba wiedzieć, że stworzył on doskonałe warunki do rozwoju handlu i rzemiosła. Za jego prezydentury w Warszawie powstało kilkanaście zakładów przemysłowych.
          Powstaje pytanie: skąd na to wszystko pieniądze? Odpowiedź jest prosta. Wystarczyło nie kraść, a dawać! Oczywiście były podatki i opłaty, ale nie tak bandyckie jak obecnie. Warszawą rządzili uczciwi ludzie, Polacy. Starynkiewicz był tylko urzędnikiem koordynującym całość.
         Sokrates Starynkiewicz, Rosjanin, a więc  wróg straszliwy, stale pomagał biednym warszawiakom. Z własnej kieszeni utrzymywał kilka rodzin. Od początku swej prezydentury, Starynkiewicz należał do Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności i przez kilka lat przewodniczył jego Wydziałowi Tanich Kuchni. Nie rozpisując się specjalnie, Starynkiewicz na pomoc charytatywną sprzedał osiem majątków ziemskich odziedziczonych po ojcu. Dziś dla grabieżców Warszawy i warszawiaków brzmi to jak dobry dowcip. Bo nie po to bydlę dopycha się  do koryta, by coś dać. Dziś trzeba kraść i rabować! No, ale Rosjanin, to też głupi Goj!
         Niewiele osób wie, dlaczego do czasów niemal współczesnych była ogromna różnica kulturowa między Warszawą lewobrzeżną a Pragą. Między ludźmi z Wołomina, Marek, Zielonki, Ząbek i innych miejscowości położonych za warszawską Pragą, a mieszkańcami np. Błonia, Sochaczewa, Grójca. Piaseczna itd. leżących po lewej stronie Wisły. Jeszcze do niedawna, na Pradze i w wymienionych miasteczkach po prawej stronie Wisły, łatwo było zarobić w głowę, zostać okradzionym itp., a po lewej stronie Wisły ludność jest grzeczna, uprzejma, taka jak w innych częściach Polski. Otóż za swoich rządów Starynkiewicz, na mocy specjalnego rozporządzenia eksmitował wszystkich podejrzanych typów na Pragę i do okolicznych miasteczek, gdzie budował im baraki. Dlatego lewobrzeżna część stolicy, była niemal pozbawiona elementu kryminogennego, w przeciwieństwie do prawobrzeżnej Warszawy. A więc Starynkiewicz budował pierwsze mieszkania socjalne. A ile takich mieszkań wybudowała Hajka Gronkiewicz? A czy żydowski prezydent Trzaskowswki rozpoczął budowę choć jednego budynku socjalnego, chociaż jakiegoś baraku? No cóż, mieszkania socjalne, to koszty. Lepiej więc pieniądze ładować w remont kamienic, by przekazać te budynki swoim, żydom z całego świata, rzekomym spadkobiercom.
         Szczerze mówiąc, czytając o Panu Starynkiewiczu, czerpiąc wiedzę na temat naszego rosyjskiego wroga z wielu źródeł, to trzeba stwierdzić, że nie do końca był on taki w porządku. Otóż przekręcił własną córkę zabierając jej kilkanaście tysięcy rubli w złocie i przekazał do Kasy Miejskiej na kupno dragi, czy jakby dzisiaj powiedzieć pogłębiarki, która ułatwiała pobór wody z Wisły do stacji filtrów.
        To skubaniec, mało rodzinny chyba. Dziś byle wójt na posag córki kradnie kilkanaście milionów. A współcześni prezydenci? Miasto jest otoczone kilkunastoma tysiącami przepysznych rezydencji w których nikt nie mieszka. Po co drażnić Polaków? Jak już okradną nas ze wszystkiego, to chazarskie ryje się tam ukażą. Choć nie koniecznie, bo zbliża się kres chazarskich rządów na świecie. Diabelstwo bowiem, nie ma szans konfrontacji z Panem Bogiem. Nie ich bogiem lucyferem, ale Jezusem Chrystusem, Królem Polski.
        Pisząc ten tekst, opierałem się głównie na książce pt. „Warszawa i jej prezydenci” autorstwa p. Elżbiety Paziewskiej. Kilkunastu Czytelnikom wysłałem tę pięknie wydaną książkę, choć z autorką nie ze wszystkim się zgadzam. Za dużo niskich ukłonów, dygnięć i dupolizania żydom. Ale ogólnie, jest to praca bardzo dobra, a książka pięknie wydana. Gratuluję autorce, pięknego języka i ogromu pracy włożonej w dzieło. Gratuluję też wiedzy i umiejętności dyplomatycznych. Bo ze mnie dyplomata jak z koziej dupy trąba. Przede wszystkim pisząc o prezydentach od razu wywaliłbym prawdziwe nazwisko i bydlęce pochodzenie. Co i ile ukradł, bo to są lucyferianie. No ale pani Elżbieta ujęła też przedostatnią prezydentkę, Hajkę Grundbaum. No i cóż tam pani Ela o niej napisała? Prawie nic, raptem w książce liczącej ponad 250 str. jedną stronę. - Ludzie, bo co można o niej napisać pozytywnego?
         No cóż, jej rodacy mogą, bo zrobiła dla nich wiele przekazując kilka tysięcy nieruchomości, a obecny prezydent robi wszystko, by te nieruchomości nie wróciły do prawowitych polskich właścicieli. Za jej prezydentury, wszystkie kamienice w Warszawie okazały się żydowskie. Inna sprawa, że tych „spadkobierców” nikt w Warszawie nie widział, ani oni nigdy Warszawy nie widzieli. Ale to sprawa inna. Złodziej siedzi w Ameryce i liczy zrabowaną Polakom kasę. Poza tym, tego się nie mówi, ale Warszawa jest bankrutem. Hajka na remonty kamienic dla żydów i pensyjki dla swojej urzędniczej bandy nabrała tyle miliardów kredytów, że sam Rockefeller zaczął się martwić, czy wystarczy mu jego lichwiarskiej kasy. Co jak co, ale urzędasów w kombinacie Hajki Grundbaum vel Hanny Gronkiewicz-Waltz nie można się doliczyć. Podobnie jak w Chinach trudno jest podać dokładną liczbę pogłowia pierdzistołków, ponieważ każdego dnia ich przybywa. Ostatnia liczba jaką pamiętam, to 6,5 tysiąca. Ale to było kilka lat temu. A co robią ci urzędasy? Otóż jako jednostka nadrzędna, oni koordynują pracę podrzędnych Urzędów Dzielnicowych i różnych fili Urzędu Stołecznego porozrzucanych po całej Warszawie. Tak że Trzaskowski ma kim zarządzać. Ta armia urzędasów, stanowi obecnie największy zakład „pracy” w Polsce. Kombinat większy niż niegdyś Huta Katowice. Tylko że Huta Katowice produkowała stal i dzięki tej produkcji Polska się bogaciła. Urzędasy produkują tony nikomu nie potrzebnych papierów i stanowią element pasożytniczy na żywej tkance warszawiaków.
        No dobrze, ale czego dokonała Hajka dla warszawiaków, oprócz wywłaszczania Polaków ze wszystkiego? No, Hajka jako katoliczka wyznania mojżeszowego, wybudowała warszawiakom 2 meczety. Wywala 40 tysięcy Polaków na bruk z kamienic, bo te kamienice polskie już nie są. W Warszawie nie ma już prawie polskich gruntów! W zamian za to mieliśmy kilka parad dla zboczeńców, tęczę dla pederastów, świetlistą menorę na całym Pałacu Kultury i stałą, niczym nie pohamowaną grabież. W końcu obrzezany małżonek ma odpowiednią „firmę” i wszystko jest zgodnie z prawem talmudycznym. Rządy Hajki Grundbaum, a teraz Trzaskowskiego, nieuchronnie prowadzą miasto do bankructwa. Wszędzie widać świadome marnotrawstwo, wyrzucanie pieniędzy w błoto. Szkoda gadać, szkoda tylko nerwów, bo nic się nie zmieni. Co prawda   zakończyła swoją kadencję jako największa złodziejka, marnotrawca i szkodnik w historii miasta bez pociągnięcia do odpowiedzialności i żadnej kary. Ale tragiczna sytuacja się nie zmieni, ponieważ następca Bufetowej usiłuje prowadzić politykę swojej poprzedniczki. Nie zwraca Polakom mieszkań w „sprywatyzowanych” kamienicach wyrzuconym na bruk. Nie robi tego dobrowolnie. Bardzo często ci wyrzuceni ludzie, albo ich ojcowie, czy dziadkowie, własnoręcznie odbudowywali te kamienice od podstaw tyrając od rana do wieczora za miskę zupy i kromkę chleba. Ci ludzie nie narzekali, ponieważ byli przekonani, że harują dla Polski, dla siebie. Teraz zmuszeni są o domaganie się swojego w talmudycznych sądach. Takie sprawy trwają po kilka, kilkanaście lat i rzadko kończą się sprawiedliwym rozstrzygnięciem. Bo sądy w Polsce są jakie są. Sędziowie, to „kasta szczególna”. To kasta talmudycznych „nadludzi”, a my zgodnie z założeniami Talmudu jesteśmy tylko „bydłem w ludzkich skórach”. Do tego jednym z podstawowych założeń Talmudu, jest twierdzenie, że „każda majętność jest własnością żydów, a jeśli jakaś majętność znajduje się jeszcze w rekach Gojów, to tylko chwilowo”.
                  Oczywiście jakiekolwiek porównanie pana prezydenta Starynkiewicza, przedstawiciela okupującego nas wrogiego mocarstwa do Trzskowskiego, przedstawiciela narodu „wybranego” nie wchodzi w rachubę. To zbyt wielka przepaść. To porównanie wygląda tak, jak by porównać Starynkiewicza do elementu który Starynkiewicz wysiedlił z Warszawy na Pragę. Ja oczywiście nie mam nic do współczesnych mieszkańców Pragi, ponieważ wielokrotnie przekonałem się, że Prażanie to ostatni prawdziwi warszawiacy, reprezentujący kulturę przedwojennej stolicy, prawdziwi Polacy w odróżnieniu od chazarskich potomków zamieszkujących obecnie Centrum i niemal wszystkie kamienice wzdłuż Traktu Królewskiego. Tak, tak, w Centrum zamieszkuje coraz mniej Polaków, którzy wysokimi kosztami czynszów i metodami administracyjnymi są rugowani poza Warszawę, lub na jej obrzeża. To się odbywa bardzo powoli, ale systematycznie. Np. wzdłuż Traktu Królewskiego, remontuje się niemal wszystkie kamienice, uprzednio przesiedlając ludzi do mieszkań zastępczych  w odległych dzielnicach. Sam widziałem przeróbkę kilku mieszkań przy Nowym Świecie na jeden apartament. I tak w całej kamienicy. Nie robi się tego jednocześnie we wszystkich budynkach, by przekręt nie rzucał się w oczy. I co? Może taki apartament zakupi Polak który pracuje przy takim remoncie, albo kasjerka z Biedronki? Kasjerka nie zarobi na 10 m. kwadratowych takiego apartamentu przez całe swoje życie. Polak na takie mieszkanie musiałby pracować 100 lat! Taki apartament może sobie zakupić tylko lichwiarz, lub złodziej wysokiej klasy z odpowiednim, chazarskim pochodzeniem. Ale powróćmy do tematu, bo choć nie ma jak porównać prezydenta słusznego pochodzenia do krwiożerczego Rosjanina, to by sprawiedliwości stało się zadość, trzeba wymienić jakieś zasługi tego pierwszego. Jedyne zasługi Trzaskowskiego jakie można wymienić, to propagowanie satanistycznej ideologi LGBT i gender. To bardzo ważne, bo trzeba zmienić polską kulturę i moralność opartą na prawie naturalnym wypracowaną i pielęgnowaną od setek pokoleń na nowe formy, by żydowskim dzieciom można było na żywych przykładach wyjętych z tzw. marszów równości pokazywać roznegliżowane, wytatuowane, zboczone małpy na smyczach jako talmudyczne „bydło w ludzkiej skórze”. Bo tylko do tego ma to służyć. Dzieci mają zbyt słabo wyrobioną wyobraźnie, a Polacy mieli zawsze wyższą kulturę niż żydzi. Teraz nie potrzeba już trenować wyobraźni, wystarczy tylko sfilmować uczestników marszów dla zboczeńców. Tak, tu Trzaskowski odniósł wielki sukces. Natomiast dzięki awarii oczyszczalni ścieków w Warszawie, z którą Trzaskowski nijak nie mógł sobie poradzić, to warszawskie ścieki, wraz z rynsztokową ideologią i całym smrodem rozeszły się po Polsce. O innych sukcesach Trzaskowskiego nie słyszałem. Może tylko to, że miał zamiar postawić w Warszawie 666 ławek dla lesbijek i pederastów. Dlaczego 666 a nie 555? Ano dlatego, że 666, to cyfra szatana. Ja oczywiście jestem za postawieniem w Warszawie kilku tysięcy ławek, ale dla ludzi, nie dla zboczeńców.
                   Intensywnie myślę, ale jakoś nie mogę sobie przypomnieć jeszcze jakiegoś sukcesu Trzaskowskiego. No może tylko opieka nad donosicielami, kapusiami z okresu żydokomuny. No cóż, mame była donosicielką, to jest nauczony szacunku dla donosicielstwa. Co jeszcze? A, podniósł koszty wywozu śmieci o kilkaset procent, by mieć na nagrody dla siebie i sobie podobnych, by móc wyjechać z jakąś kochanicą do Ameryki Południowej i używać żywota doczesnego kosztem emerytów i rencistów.
                   Ogólnie rzecz ujmując, nie mogę patrzeć na cyniczną mordę Trzaskowskiego i ten jego ironiczny, lekceważący, pełen pogardy do zwykłych  ludzi, do Polaków uśmieszek. Ale mam do niego odrobinę szacunku. Bo facet ma ambicję. Ma ambicję, ponieważ chce zostać prezydentem nie tylko zdegenerowanej Warszawy, ale całej Polski. Chce swoje rynsztokowe ideologie wprowadzać w całym kraju. Do tego ma zamiar wprowadzić przymusowe szczepienia przeciw życiu całego Narodu Polskiego. Oczywiście że te wszystkie szczepionki są przebadane tylko pod względem skuteczności depopulacyjnej, ale tu widzę jeszcze jedną zaletę charakteru Trzaskowskiego.  Wiadomo bowiem, że szczepionkę na hucpawirusa nafaszerowaną metalami ciężkimi produkuje niejaki Bil Gates, a więc z pochodzenia Chazar. To bardzo ładnie ze strony Trzaskowskiego, że chce wspomagać biednego multimiliardera z naszej kieszeni. Świadczy to o solidarności narodowej, czego nam Polakom niestety brakuje.
      No więc pan Trzaskowski jako wielki „Polak” kandyduje na stolec prezydencki. Jego kontrkandydatem jest dotychczasowy prezydent. Ja tu pragnę zaznaczyć, że nie jestem zwolennikiem pana Dudy, ponieważ Duda podczas swojej prezydentury popełnił zbyt wiele zamierzonych i nie zamierzonych błędów. Jednakże porównanie kandydatury Dudy do Trzaskowskiego, wypada jak porównanie dokonań prezydenta Sokratesa Starynkiewicza do żydowskiej przyjaciółki Polaków Hajki Gronkiewicz. Ja Trzaskowskiego widzę jedynie jako prezydenta celi w Sztumie lub innych Wronkach.
                   Boże, strzeż Polskę od chazarskich przyjaciół, bo swoich wrogów to my znamy. Czasami można się z nimi dogadać. A jeśli chodzi o wrogów i fałszywych z natury przyjaciół, to łezka się kręci przy wspomnieniu wielkiego prezydenta Sokratesa Starynkiewicza. Aż się chce krzyknąć: Boże chroń cara! Sokratesie Starynkiewiczu wróć!!!

Dyżurny Psychiatra Kraju,
Cezary Piotr Tarkowski

PCHŁA TURYSTKA

    PCHŁA  TURYSTKA   W Sandomierzu pchła mieszkała. Kiedyś sobie pomyślała, że jej wcale nie zaszkodzi, gdy odwiedzi ciotkę w Ł...