W
dn. 18 czerwca 2006r., na prośbę i usilne nalegania ursuskiej
„Solidarności”, w XXX rocznicę wydarzeń czerwcowych, w imieniu osób
represjonowanych, wygłosiłem przemówienie. Wcześniej ostrzegałem
przewodniczącego, „S”, że nie będę wygadywał kretynizmów o obecnej
rzekomej wolności, suwerenności i o tym, że walczyliśmy o godność
robotników. Oświadczyłem, że bez względu na konsekwencje, wygarnę
bolesną dla Polaków prawdę. Dwa dni przed uroczystościami, zostawiłem w
biurze „S” tekst swojego przemówienia, mając nadzieję, że wybiorą do tej
roboty kogoś innego. Ale prawdopodobnie żadnemu ze związkowców nie
chciało się pisma przeczytać, wiec aby nie zawieść kolegów, zabrałem
głos.
Na tle ruin niegdyś wspaniałej, nowoczesnej fabryki, która
zaopatrywała w doskonałe ciągniki nie tylko polskich rolników, ale
eksportowano je do 56 krajów świata, bredzono o demokracji i świetlanej
przyszłości Polski i oczywiście o narażających wolność a nawet życie
chazarskich dobroczyńcach niosących braterską pomoc polskiemu
robotnikowi. Zazwyczaj jako pierwszy przemawiał Macierewicz albo
Olszewski, a później w tym samym stylu majaczyli inni. Pierwszy wyłamał
się Zygmunt Wrzodak, który w XX rocznicę nazwał Michnika, Kuronia i całą
resztę „dobroczyńców narodu” różowymi hienami, które po plecach
polskich robotników dorwali się do władzy.
Po tym przemówieniu,
polskojęzyczne media dostały szału i ujadały opluwając Wrzodaka przez
rok cały z nawiązką. Dlatego stając przed mikrofonami kilkunastu
rozgłośni radiowych i stacji telewizyjnych (była nawet telewizja
francuska), wiedziałem co mnie czeka. Wcześniej jednak wysmarowałem
ogromny artykuł do „Naszej Polski”, który znacznie okrojony z
„antysemickich treści” ukazał się w poniedziałek 19 czerwca, a w którym
m. in. zawarłem główne tezy swojego przemówienia. Artykuł ten ukazał się
na rozkładówce (dwie strony w środku gazety) tylko dlatego, że redakcja
nie miała możliwości wycofać go z drukarni, ponieważ kiedy przemawiałem
, druk szedł już pełną parą. I tylko dlatego ten popularny tygodnik
„narodowy”, był jedyną gazetą w Polsce, która mnie nie opluła. Bo już
tego samego dnia PAP podała w radio i telewizji, że jakiś nikomu
nieznany Tarkowski, nie wiadomo skąd się wziął i wbrew woli ludu
wygłosił okropne przemówienie. Wyglądało to tak, jakbym spadł z
księżyca, wyrwał mikrofon i przemówił obrażając największych w historii
bohaterów z metką KOR. Już w poniedziałek Szechter grzmiał w swoim
szmatławcu, jak to „nikomu nieznany” Tarkowski zakłócił wielką,
wspaniałą uroczystość i zbezcześcił pamięć legendarnego, heroicznego
KOR-u i jego bohaterów. Pierwszy Szechter jako przywódca stada, a za nim
reszta. Nie czytałem tych kłamstw i obelg, bo gadzinówka Szechtera
śmierdzi, a ja ekskrementów do rąk nie biorę.
Przede mną stali
wydelegowani posłowie i senatorzy, przedstawiciel gabinetu premiera
Marcinkiewicza w randze sekretarza stanu i szefowa Kancelarii prezydenta
Kaczyńskiego. Były delegacje hutników i górników, płockiej petrochemii i
jeszcze kilu zakładów pracy, których nie udało się jeszcze zlikwidować,
a nawet wiejskich kobit w strojach łowickich. Za mną stał jak zły duch –
Macierewicz. Były premier Olszewski, przedstawiciele związków
zawodowych i miejscowi notable. Ale dla mnie najważniejsi byli
represjonowani w 1976 r. koledzy, których przyszła garstka i ok. 2 tys.
mieszkańców Ursusa. Zacząłem.
SZANOWNI PAŃSTWO,
DRODZY GOŚCIE,
KOLEDZY!
W czerwcu 1976 r., pracownicy ZM „Ursus”, oraz robotnicy
przedsiębiorstw rozbudowujących fabrykę podjęli strajk w proteście
przeciwko drastycznej podwyżce cen żywności.
Mija XXX lat od
tamtych wydarzeń, a ja pamiętam wieczór 24 czerwca, jakby to było
wczoraj. Tego wieczoru poprzedzającego strajk, przyjechałem pociągiem z
Warszawy i idąc od stacji do samego domu, towarzyszył mi głos
przemawiającego w telewizji ówczesnego premiera Piotra Jaroszewicza.
Okna wszystkich mieszkań otwarte szeroko, a telewizory nastawione bardzo
głośno, toteż prezesa Rady Ministrów słychać było w każdym zaułku
miasta. Po dzienniku zapadła cisza. Jeszcze nie było ciemno, a miasto
jakby pogrążyło się we śnie. Były przecież popularne imieniny Jana i
Danuty i co roku z wielu mieszkań rozchodziło się gromkie „sto lat”, a
tego wieczoru nic – cisza.
Mówię o tym dlatego, że tamten
nastrój pamiętam lepiej, niż wydarzenia dnia następnego i późniejszy
pobyt w więzieniu. W atmosferze tamtego wieczoru było coś niesamowitego,
jakiś niezwykły klimat, którego nie zapomina się do końca życia. Była
to zapowiedź tego, co nastąpiło nazajutrz.
A co się
wydarzyło 25 czerwca, to wszyscy wiedzą. Sam opisywałem te wydarzenia
rokrocznie w prasie narodowej i katolickiej. Wiadomo – bunt robotników, a
potem bestialska pacyfikacja miasta z łapankami ulicznymi i powszechnym
pałowaniem. Ścieżki zdrowia w takich przypadkach to standardowa
procedura, ale kanalie z komisariatu w Ursusie okładali pałami na równi
robotników, jak dzieci i staruszków. Przykładem był tu Mirek
Cholewiński, kończący I klasę technikum, który w więzieniu był naszym
najmłodszym bohaterem.
Jak nas tłukli te gnidy w milicyjnych
mundurach niech świadczy fakt, że kiedy mnie zaczęli odbijać nerki, to
ściany w korytarzyku wychodzącym na podwórze ursuskiego komisariatu były
zabrudzone krwią do sufitu, a posadzkę pokrywały czerwone kałuże. Kto
miał nieszczęście poślizgnąć się na tej krwi i przewrócić, wtedy był
przez korytarz przekopywany.
Ze względu na tradycję katolicką,
nie chcę przypominać nazwisk najgorliwszych oprawców z ursuskiego
komisariatu, bo większość z nich nie żyje. Jednak nie odmówię sobie
przyjemności, by wymienić nazwiska zbirów z Pałacu Mostowskich. Byli to
inspektorzy: M. Jakimiak, M. Powierza i J. Cendrowski, którego tatuś
zanim wstąpił do UB nazywał się Cederbaum. Natomiast por. Jerzy
Lewandowski oddelegowany był z Komendy Stołecznej jako świadek w
kilkudziesięciu sprawach odwoławczych. Wyjątkowo wredna była prokurator
Zofia Wróblewska. Ta krótka lista będzie znacznie rozszerzona w książce,
nad którą pracuję.
Mało nas dziś pod tym pomnikiem. Mało,
bo większość uczestników tamtych wydarzeń nie żyje nie doczekawszy
rehabilitacji, inni rozjechali się po Polsce i świecie w poszukiwaniu
pracy i chleba. Ale najwięcej kolegów nie przyszło dlatego, bo im wstyd.
Czujemy się bowiem współodpowiedzialni za to, co mamy w Polsce dziś.
Nie o to walczyliśmy!
Taka jest prawda. Wstydzimy się tego,
że daliśmy się wymanewrować i wykorzystać do przejęcia władzy w Polsce
przez mroczne siły syjonistyczno –liberalne, które od 1968 r. tylko
czekały na moment, by dokonać przewrotu. Dlatego już w kilka dni po
rozruchach, garbatonose szczury wylazły z podziemia i zaczęły udzielać
wsparcia finansowego rodzinom aresztowanych i wyrzuconych z pracy
Polaków! Oto synowie i wnukowie „zasłużonych” morderców i ludobójców w
służbie NKWD, UB, Informacji Wojskowej, zaczęli niby bezinteresownie
nieść pomoc finansową i moralną naiwnym robotnikom. Ja tu muszę dodać,
że to nie był jeszcze KOR, bo Komitet Obrony Robotników powstał dopiero
23 września 1976 r. Trzeba to podkreślić, że już wcześniej istniała
doskonale zorganizowana grupa, z potężnym zapleczem finansowym,
technicznym (mieli już powielacze) i wyraźnym programem politycznym,
mającym na celu rozłożenie ówczesnego systemu i pokojowe zagrabienie
dużego, bogatego wówczas kraju. Aby osiągnąć ten cel, należało
wykorzystać wielkoprzemysłową klasę robotniczą i zrobiono to. Dlatego
każdy, kto latem 1976 r. otrzymał pomoc finansową, usłyszał:- „nie
należy się bać – my zawsze pomożemy”… Była to wyraźna zachęta, był to
również początek koronkowego planu, rozłożonego na wiele lat.
Właśnie wtedy to syjonistyczne podziemie uchwyciło mocne przyczółki,
stanowiąc najpierw trzon przewodzący KOR-owi, a kiedy powstała
„Solidarność”, wypełzli spod ziemi na styropiany, niby to jako doradcy.
Dziś kłamią, że byli twórcami „Solidarności”, no ale kłamstwo zawsze
było podstawą ich działania. Dlatego już 2 000 lat temu, rzekł do nich
Jezus:(…)”Wy macie diabła za ojca i chcecie pełnić pożądania waszego
ojca. Od początku był on zabójcą i w prawdzie nie wytrwał, bo prawdy w
nim nie ma. Kiedy mówi kłamstwo, od siebie mówi, bo jest kłamcą i ojcem
kłamstwa…” To cytat z Ewangelii wg. Św. Jana. I nic się nie zmieniło –
tatuś był zabójcą w NKWD lub UB, synek bryluje kłamstwami w mediach.
Ale wróćmy jeszcze na chwilę do „Solidarności”. Był to
dziesięciomilionowy ruch społeczny, fenomen w dziejach świata. Jednak
był zbyt narodowy i zbyt potężny, aby synowie diabła mogli
urzeczywistnić swoje marzenia. Wybawieniem dla nich był stan wojenny,
później zdradziecki Okrągły Stół, po którym przejęli już całą władzę. A
właściwie wzięli sobie całe państwo i wmawiają Polakom, że jesteśmy
wolni. – Nie jesteśmy wolni! Naród jest wolny, kiedy posiada własny
potencjał gospodarczy. My go już nie mamy. Oddaliśmy kraj jak stado
baranów, bez jednego chociażby wystrzału karabinowego! A śmiejemy się z
Czechów, że poddali kraj w 1938 r. Naszymi rękoma dokonano tylko zmiany
okupanta. Między jednym okupantem a drugim, istnieje jedynie różnica w
formie stosowanego ucisku. Za komuny był terror polityczny, teraz mamy
terror ekonomiczny.
Analogie mógłbym tutaj wymieniać do
wieczora. Ale dla każdego okupanta fundamentalną sprawą jest niszczenie
polskiego patriotyzmu. Stąd wściekłe ataki na patriotów, którzy mogli
powiedzieć coś publicznie. Tak poniosło śmierć zawodową dziesiątki
dziennikarzy. Tak zamknięto usta ks. prałatowi Henrykowi Jankowskiemu.
(…)Dalej podziękowania w imieniu represjonowanych dla przybyłych
bonzów, delegacji i mieszkańców Ursusa za przybycie i wysłuchanie. Nic
ciekawego, więc szkoda czasu. Całość uroczystości wraz z moim
przemówieniem została sfilmowana, a płytkę z nagraniem można nabyć w
siedzibie ursuskiej „Solidarności”.
Nikt nie spodziewał się takiej
niepoprawności politycznej, toteż moje przemówienie usiłowano przerwać.
Ktoś, prawdopodobnie Macierewicz, szturchał mnie w plecy. Przewodniczący
ursuskiej „Solidarności” niemal krzyczał mi do ucha, bym przestał.
Któryś z prowokatorów i prowodyrów z 76 r. coś wrzasnął, ale moi koledzy
go zaraz uciszyli. Ale ja nawet się nie zmieszałem, tylko grzmiałem do
ludu Bożego prawdę, z której do dziś nie wszyscy zdają sobie sprawę.
Dostałem gromkie brawa, ale tego na filmie z uroczystości już nie ma.
Wycięto. Żyje natomiast kilkuset świadków, którzy mnie znają i te brawa
pamiętają.
Dyżurny Psychiatra Kraju
Cezary Piotr Tarkowski