KONCERT
Temat zachowań odbiorców ogromnego
huku, wytwarzanego bez powodu i pożytku przez robotników nazywanych IDOLAMI,
podejmowali już socjolodzy. Ich mętne tłumaczenia nie wyjaśniają jednak
przyczyny, dla której niezrównoważeni psychicznie osobnicy zbierają się do kupy
i poddają procesowi trwałego uszkodzenia słuchu. Chorzy nazywani przez
socjologów FANAMI są gotowi zapłacić każdą cenę, by pomagać IDOLOM w bezkarnej
produkcji barbarzyńskiego hałasu. Pragnę w tym miejscu poinformować, że słowo
FAN wywodzi się z łacińskiego FANATICUS – oszalały.
Kiedy w okolicy gdzie mieszkam
rozlepiono afisze zapowiadające popis IDOLI, podjąłem ryzyko osobistego
uczestniczenia w imprezie i okresowego przebywania wśród tłumu. Uczyniłem to w
celu poddania FANÓW, czyli oszalałych, bezpośredniej obserwacji klinicznej.
Nazywanie jednak przeraźliwego ryku koncertem, jest szalbierstwem podobnym do
masażu chińskiego kręgosłupa, lub sprzedaży maści na szczury. Koncert bowiem
kojarzy się zawsze z muzyką. Treści plakatu nie zrozumiałem, napisy bowiem były
zagraniczne. Zespół też wyglądał na zagraniczny, ba, nawet na gości z innej
galaktyki. Jednakże IDOLE i FANI porozumiewali się językiem nie wychodzącym
poza granice polskich, niekiedy ruskich wulgaryzmów. W parku, gdzie znajduje
się muszla koncertowa, zaczęli zbierać się cudacy płci zagadkowej. (To już
wynik nowej chazarskiej ideologii gender). Tępe oblicza właścicieli organizmów
wypełnionych dopalaczami i innymi substancjami chemicznymi zdradzały POSĘPNICĘ.
Na wszelki wypadek normalni ludzie
(mało tolerancyjni), kończyli spacer i pośpiesznie udawali się do domów. Tylko
ci, u których ciekawość zwyciężyła instynkt samozachowawczy zostali, by
obejrzeć indywidua, jakich nie sposób nawet znaleźć w muzeum figur woskowych.
Na ławce pozostał też miejscowy kloszard, który by zmniejszyć objawy DELIRIUM
ALCOHOLICUM, spokojnie spożywał denaturat. Nie interesowało go nic dokoła, poza
wytwornym bukietem unoszącym się znad trunku.
I oto nadszedł czas kataklizmu. Jednocześnie
z błyskiem różnokolorowych i silnych świateł (prawdopodobnie ostrzegawczych),
rozległ się potężny, przeciągły grzmot. Jakby nad miastem rozszalało się tysiąc
burz z gradobiciem. To jeden z „artystów” z przekrwionymi oczami wyrażającymi
OBŁĘD, w przybrudzonym podkoszulku, walił co sił w kotły, bębny i talerze. Jako
lżejszego stopnia IMBECILLITAS, wykonywał tę prostą czynność do końca.
Jednocześnie trzech innych IDOLI, za pomocą gitar, zaczęło wytwarzać ostry
hałas, coś jakby cięcie ogromną piłą tarczową, tzw. krajzegą potężnego pnia
nabitego gwoździami, z tym, że wielokrotnie głośniej, bo przecież dysponowali
potężnymi wzmacniaczami. Ale nagle na widowni rozlega się przeciągły pisk
prawdopodobnie FANEK zagłuszający huk silników przelatującego bardzo nisko
odrzutowca. Bo oto na scenę wbiega IDOL główny, bożyszcze tłumów. Ubrany jak
kat na czerwono, z fioletowo - pomarańczowym kołtunem na głowie, wywołując
natężenie SENSORIUM i wzmożone samopoczucie FANÓW, przeradzające się z upływem
czasu w STAN KATANONICZNY z podnieceniem psychoruchowym IN PLUS, dający obraz
HISTERII KONWERSYJNEJ.
Potężne głośniki emitują
przejmujący wrzask mistrza. Nie wiem czemu obraża się skrzydlate stworzenia,
mówiąc o niektórych „ptasie móżdżki”. Przecież ptaki odleciały natychmiast,
zostawiając swoje gniazda i dziuple na pastwę ogłuszającego huku, by znaleźć
schronienie gdzieś za nieboskłonem. Dostrzegłem też staruszka, który
niespodziewanie odzyskał władzę w nogach, odrzucił kule i pomknął na oślep
przed siebie, mijając psa, który pierzchał z podkulonym ogonem. Tak wyglądało
Jerycho! Tak będzie wyglądał koniec świata?!
Znowu scena. „Artyści” bez ustanku
miotani nagłymi skurczami ciała, łamani w pól przez niewidzialne siły,
zaczynają poruszać się po scenie w dziwacznych posuwach i podskokach. Gdyby nie
gwałtowne drgawki i piana na ustach,
stwierdziłbym niewątpliwie PLĄSAWICĘ PRZEWLEKŁĄ HUNTINGTONA. Jakby obdzierany
ze skóry mistrz wykazywał wszelkie objawy ZESPOŁU SPLĄTANIOWEGO – AMENTII,
wyżywając się psychoruchowo. Trzymając oburącz stojak z mikrofonem, biegał po
scenie tam i z powrotem, klękał, kładł się i tarzał po deskach estrady, a tłum
szalał z podziwu.
Dopiero teraz dotarło do
kloszarda, że park i w zasadzie całą dzielnicę Warszawy nawiedziła klęska
żywiołowa. Straszliwy hałas postawił go na nogi. Nagle otrzeźwiał. Uciekając co
sił w nogach, gubił torby z puszkami po piwie, łachmany – cały dobytek. Przed
„koncertem” obserwowałem kopiec tworzony przez kreta. Teraz przerażone zwierzątko
zmieniło kierunek i zaczęło błyskawicznie kopać w kierunku jądra Ziemi.
Porażający cierpieniem krzyk
mistrza łamanego kołem i miotającego wymyślne przekleństwa, zmusił mnie do
koncentracji uwagi. Teraz „artysta” w straszliwych konwulsjach tłucze głową w
podłogę. Nawet mi się to spodobało. Cóż za ekspresja, jakież poświęcenie dla
sztuki!
Teraz HISTERIA FANÓW przybrała
pełen obraz kliniczny ZESPOŁU KATATONICZNEGO w postaci HIPERKINETYCZNEJ. Chorzy
na przemian śmieją się i płaczą, skaczą, wyją, tańczą, niszczą wszystko dokoła.
A bębnista wali w bębny tak zapalczywie, aż pot zalewa mu czoło. Robi widać na
akord.
Kiedy sparaliżowany i ogłuszony
zacząłem rozmyślać o Dniach Ostatnich, dokonał się cud. Stara, głucha jak pień
Kabulakowa, która jako jedyna nie uciekła jeszcze z parku, stała na środku
alejki uśmiechnięta i powtarzała: „ja słyszę, ja słyszę…”
W krótkiej przerwie, kiedy IDOLE
musieli przepłukać sobie gardła piwskiem i okowitą, zacząłem rozróżniać płeć niektórych
FANÓW, bowiem nieszczęsne uczestniczki imprezy podarły na sobie odzież.
Spazmatycznie płacząc i piszcząc na przemian, wyrywały sobie włosy, a te
ostrzyżone na łyso, drapały pazurami tatuaże. Jedna biedaczka połknęła w
afekcie trzy srebrzyste kulki przytwierdzone do języka. Za kilkanaście godzin
je odzyska i kulki trafią gdzie były.
Po przerwie nastąpiła eskalacja
huku, wrzasku, łomotu i wycia.
Muzyka wywołuje w świadomości
słuchacza obrazy i fantazje, co jest prawidłową reakcją psychiczną na sztukę.
Dlatego oczami wyobraźni widziałem i słyszałem egzekucję Michała Piekarskiego w
1620 r. na rynku Nowego Miasta w Warszawie. Niedoszłego królobójcę szarpano
rozpalonymi szczypcami, obdzierano ze skóry, rozrywano końmi. Dopiero po ostatecznym
nawleczeniu Azji na pal występ zakończono. Pozostali jeszcze FANI, którzy
podnieceni psychoruchowo, w pędzie niszczycielskim zdemolowali park i okolicę.
Objawem histerii bywa często mimowolne wydalanie. Ci, którym udało się
wstrzymywać do końca, zamienili teraz muszlę koncertową w klozetową.
Żal mi tylko Kabulakowej.- Nie
słyszę, już nic nie słyszę – powtarzała smutno.
Dyżurny Psychiatra Kraju
Cezary Piotr Tarkowski